niedziela, 4 sierpnia 2013

Mój pierwszy ultra-maraton (10.06.2013)

07.06.2013 o godzinie 18:00 odbył się pierwszy mój w życiu ultra maraton. To był czas mile spędzony zarówno na starcie na trasie jak i na mecie. A teraz po kolei co i jak opisuję niżej:
Wstałem bardzo szybko, bo już o 4:45 rano i ogarniałem się powolutku i na spokojnie. Po chwili się skumałem, że wstałem o godzinę za szybko. No i pełen luzu i spokoju wypisałem sobie na karteczce nazwy miejscowości oraz ich km. Następnie posiedziałem sobie przy komputerze i zastanawiałem co jeszcze wziąć. Wszystko w zasadzie miałem, więc sobie posiedziałem jeszcze. Jeszcze wypisywałem sobie karteczki co i jak i przez nie wyszedłem dosyć późno na pociąg. Momentami musiałem sporo biegać, bo szedłem w laczkach i o mały włos, a spóźniłbym się na pociąg. Gdy na szczęście dobiegłem do pociągu, który już dojeżdżał, to jeszcze przed nim przeszedłem przez tory i poszedłem na przystanek. Wsiadłem do pociągu i kupiłem bilet. Po chwili musiałem wziąć lek na astmę, bo mnie wzięła podczas tego szybkiego biegu. Gdy już odetchnąłem, to sobie na spokojnie już siedziałem i jechałem aż do Chojnic. Wtedy gdy wysiadłem z tego pociągu, to powoli już nadjeżdżał pociąg, którym miałem jechać do Krzyża. Zdziwiłem się, bo pociąg miał jechać dopiero za około 45 minut, ale już wjeżdżał. No i tak sobie siedzę i po chwili patrzę, a na ławce siedzi sobie jeden gość z gitarą. Nie byłbym sobą, gdybym z nim nie zagadał. Oczywiście podszedłem do niego i zapytałem, czy ten pociąg to już jedzie do Krzyża. Odpowiedź dostałem, że tak. No i powiedziałem, że jestem Mariusz. On Darek. Po chwili wsiedliśmy w ten pociąg i tam sobie rozmawialiśmy. No i tak sobie rozmawiamy i sobie mówimy o muzyce. Mówię, że lubię różną muzykę oprócz techno, hip-hop, disco polo i za rege też nie przepadam. Powiedziałem jemu, że sobie jadę na zawody ultra po raz pierwszy w życiu i to aż 147 km. No i sobie rozmawiamy jeszcze o sobie on mówi, że ma swój zespół i gra muzykę metalową. Ja powiedziałem, że takie klimaty mi odpowiadają i lubię nawet jeszcze cięższe odmiany metalu. I następnie zbliżaliśmy się do Krzyża i do samego Szczecina jechaliśmy razem, ale zanim jechaliśmy do Szczecina, to jeszcze czekaliśmy w Krzyżu na pociąg. Po chwili - w zasadzie nie zupełnie po chwili, bo godzinkę czekaliśmy na ten pociąg i wtedy wsiedliśmy razem do tego pociągu. Rozmawialiśmy już troszkę mniej, bo byłem zmęczony i się lekko położyłem i kimnąłem. I tak od czasu do czasu kimałem, a Darek trochę się uczył, więc mniej już rozmawialiśmy. Wtedy gdy już dojeżdżaliśmy, to pytałem jak dojść do biura, bo dzwoniłem do organizatorów gdzie jest biuro. Odpowiedzieli mi, że przy katedrze, na Placu Białego Orła. No i Darek powiedział jak mam iść i tam poszedłem. Po chwili zanim tam doszedłem, to jeszcze jak kawałek szedłem z Darkiem, to doszli do nas dwaj zawodnicy, którzy też jechali na tę imprezę i poszliśmy razem. Po chwili Darek poszedł w swoją stronę, a ja już z tymi dwoma biegaczami poszedłem na ten plac. Na miejscu byliśmy około 14:30, więc mieliśmy dużo czasu, tym bardziej, że biuro dopiero było czynne od 16. Czasu było sporo, więc sobie trochę pochodziliśmy. Następnie usiedliśmy przy katedrze i wypisywaliśmy sobie co gdzie zostawiamy do jedzenia i picia. Ja nie byłem przygotowany, ale na szczęście kolega miał karteczki, które można naklejać, ale ja nie miałem gdzie tego zapakować. No i po chwili poszliśmy do sklepu żeby wziąć reklamówki. Wziąłem 5 reklamówek i płaciłem 0.5 zł. Gdy wyszliśmy ze sklepu, to wtedy poszliśmy usiąść na ławki obok apteki i moje banany, które miałem wzięte z domu - były zgniecione niczym marmolada. To wtedy te co się nadawały, to zjadłem, a resztę wyrzuciłem. No i wtedy poszedłem kupić świeże i jak wróciłem, to wtedy sobie popakowałem tyle ile trzeba. No i teraz robiłem tak żeby już się nie zgniotły. Podpisywałem do jakich miejscowości mają one być rozstawione i tyle. Potem, gdy już wszystko miałem popisane, to poszliśmy usiąść sobie na placu orła białego i się dowiedziałem, że baza będzie na tym placu. Do 16-tej było jeszcze troszkę czasu, to sobie posiedziałem i porozmawiałem jeszcze z innymi biegaczami i dużo osób było debiutantami. Rozmawiało się fajnie i też z nami tam byli ludzie z Niemiec - Sascha i Brigitte, którzy będą biegać w tych zawodach swój 9 ultra maraton, więc doświadczenie już mają spore. No i tak trochę posiedzieliśmy porozmawialiśmy i po minionym czasie przyjechali już organizatorzy. Podeszliśmy do zapisów i ja miałem wylosowany nr 9. Śmialem się, bo mówię, że to jest numer zawodowców i na maratonach w takich numerach startują zawodowcy. Po chwili idę do toalety i nie zgadniecie kogo spotkałem - Darka Strychalskiego!!! To jest gość, który wystartował w Badwater Ultramarathon. Od razu zagadując go pogratulowałem za odwagę i pełen podziw za to co dokonał. Co prawda nie udało jemu się go ukończyć, ale i tak przebiegł spory dystans, bo aż 117 km z 217 km. Następnie wszyscy czekaliśmy na rozpoczęcie zawodów i po jakimś czasie zaczęła się odprawa techniczna i wszystko po chwili było jasne. Chwilę przed startem zaplanowałem z jednym gościem, że będziemy biegać. Najpierw szybko, a potem jak się da. Biegacze muszą pokonać dystans 147 km w 24h. No i tak zrobiliśmy Natomiast marszowcy ten sam dystans w 48h. No i równo o 18-tej ruszyliśmy wszyscy. Początek zapowiadał się super, bo z tym gościem prowadziliśmy. Jednak po około 5 km zdałem sobie sprawę, że tak dalej się nie da i że to jest aż 147 km, to nie ma co iść tym tempem i jak on biegł, to tempo trzymał. Natomiast ja zwolniłem i biegałem już swoim tempem. Po drodze dopadały mnie myśli, że ciekaw byłem jak to będzie i jak to zrobić, żeby po prostu ukończyć. To nie zastanawiając się po prostu biegałem dalej. Od czasu do czasu piłem jadłem, więc wszystko było ok. Przy 11 km była woda oraz napoje izotoniczne i wziąłem wodę i leciałem dalej. Później, gdy już było ciężko, to jeszcze chyba zwolniłem, bo słaby czas miałem jak obliczałem sobie czas i kilometraż, który dowiadywałem się od innych zawodników mijających mnie. Do pierwszego punktu tempo w sumie było pomimo tego dobre, bo 30 km zrobiłem w 4h 10m. No i na tym punkcie popełniłem straszny błąd, bo postój zajął mi aż 20 minut i wyszedłem dopiero o 22:30. Kolejnym błędem tego punktu było jedzenie zupy dwóch porcji i to skutkowało potem zmęczenia dalej na trasie. A więc to było tak, że do kolejnego punktu było bardzo ciężko i bieg zamieniłem w marsz. Zbliżała się noc i to czego się obawiałem - będzie mi się chciało spać. No i przez kolejne 17 km, do kolejnego punktu byłem już zmęczony i to już razem było tylko 47 km, a czułem się jakbym przebiegł więcej. Przy punkcie byłem dosyć późno, bo te 17 km zajęło mi prawie tyle czasu, co te pierwsze 30 km. No i na punkcie byłem dopiero o północy. Tutaj też mi bardzo długo zajęło i wyszedłem dopiero o 00:30, czyli aż pół godziny czasu spędziłem na tym punkcie. Zmęczenie dawało o sobie mocno znać. Gdy już wszystko wziąłem ze sobą, to wtedy poszedłem dalej. Robiło się już dosyć ciemno i już bieg coraz bardziej zamieniał się w marszobieg. Jednak niestety coraz bardziej byłem zmęczony i przyszła taka ściana, że przeszedłem kawałek dalej jakieś 2 km - może więcej. No i w końcu nie mogłem tego tak zostawić i położyłem się przy drzewie. Tutaj po prostu wiedziałem, że nie mogę tak dłużej iść jak "pijak" i się położyłem. Mówiłem sobie - skoro jestem zmęczony, to nawet chwilkę odpoczynku dużo mi pomoże. I w pewnym momencie po chwili, ktoś mówi: "O anioł zasnął przy drzewie" - powiedziała to jedna dziewczyna. No i tak się ocknąłem i mówię: - Kurde muszę dogonić tę dziewczynę. Ciekawe co to jest za dziewczyna. No i gdy już się przebudziłem, to po chwili wstałem i zacząłem biec. Wtedy to robiłem wszystko aby ją dogonić. Biegałem wszędzie gdzie się dało po polach tam wszędzie gdzie trasa prowadziła. No i w końcu ją dogoniłem i mówię do niej siemka. I od razu pytam, czy to ty jesteś tą Asią..., a czy to to jesteś tym Mariuszem... yhy. To mówię to spoko luz idziemy razem. No i od tego czasu szliśmy razem. Przez jakiś czas, ten nocny okres tylko szliśmy, więc tempo było wolne. Biegać zaczęliśmy dopiero jak już robiło się rano. Razem doszliśmy do połowy trasy, czyli do 3 PK jakim był Nowogard. Tam byliśmy około 3 w nocy. To właśnie na tym punkcie na starcie obiecałem fajnym dziewczynom, że będę tam. I to się udało. Gdy już najedliśmy się i popiliśmy sobie, to śmigaliśmy do kolejnego punktu. Tutaj po wyjściu postanowiliśmy, że będziemy biegać i od wtedy od czasu do czasu zaczęliśmy biegać. Ustaliliśmy sobie, że będziemy wspólnie biegać i tak zrobimy, żeby spróbować powalczyć o ukończenie. No i sobie tak planowaliśmy, że do każdego punktu zmieścić się w 3h. Plan się tak udawał, że w kolejnym punkcie w Brojcach byliśmy około godziny dwunastej w południe. Było wtedy bardzo gorąco i ciężko się zapowiadało. Na punkcie wiedzieliśmy, że już może być ciężko ukończyć. To zrobiliśmy szybki prze pak i kupiliśmy w barze sobie powery ja 2 a Asia jednego. I kupiłem sobie 3 Grześki a Asia jednego. Tam byliśmy około 20 minut i lecieliśmy dalej. Gdy już wyszliśmy z punktu, to wtedy powiedzieliśmy sobie, że będziemy biegać i musimy zrobić cóż żeby ukończyć. Wtedy po drodze zaczęły łapać nas kryzysy i w tych momentach sobie śpiewaliśmy piosenki. Śpiewałem perską muzę i i potem Myslovitz kilka piosenek. Asia też nie zamierzała tylko słuchać, więc powiedziałem żeby coś też zaśpiewała. Zaśpiewała piosenkę Budki Suflera i coś jeszcze czego nie znałem, ale za to fajnie było. Ten czas wspominam super. Tak przez jakiś czas szliśmy i szliśmy aż tutaj nagle przyszedł setny km i zaczął łapać nas kryzys i następnie szliśmy cholernie porąbaną drogą, na której były wysypane kamienie i trzeba było tą drogą iść. Szliśmy jakiś kawałek tą drogą i musieliśmy się zatrzymać, bo było ciężko i bardzo zmęczeni byliśmy. Ja byłem troszkę z tyłu a Asia kawałek dalej. Od tej pory wiedzieliśmy, że już nie mamy żadnych szans, bo takim tempem nie zrobimy w niecałe 5h 30m 36 km. Jednak po chwili dzwoni do mnie Marian i mówi jak mi idzie. A ja odpowiadam, że jest ciężko, że jestem zmęczony i idę z jedną dziewczyną i jest nam bardzo ciężko. A na dodatek upał straszny. Po chwili mija nas jedna dziewczyna i mówi, że mamy chociaż spróbować iść i tak szans już nie ma, ale za to możemy po czasie ukończyć. No i po chwili wstaliśmy ja dogoniłem Asię i tę dziewczynę i przez jakiś czas szliśmy razem, a dziewczyna poszła do przodu, to tylko pozostałem ja z Asią. Wtedy gdy szliśmy to doszliśmy kawałek dalej do lasu i Asia obliczyła, że z ulicy będzie jakieś 10 km do kolejnego punktu i pozostanie mało czasu, bo teraz zostaje tylko 5h, a jeszcze do mety 18.2 km od tego momentu. To po chwili znowu usiedliśmy sobie na trawie i tam było pełno much - zresztą na całej trasie w lasach były te upierdliwe muchy. Gdy siedzieliśmy, to gryzły nas jak głupie. Po chwili mówię do Asi - Wiesz ja jednak jeszcze spróbuję powalczyć, może będzie jeszcze jakaś szansa. Asia powiedziała - to spróbuj może się uda. A ja do niej - Nie będziesz na mnie zła, że cię zostawiłem? Ona odpowiedziała - Mną się nie przejmuj. Jak chcesz to spróbuj. No i od tego momentu zacząłem biegać. Jednak biegałem uważnie, żeby nie wejść w złą drogę i uważałem na wszystko. Wtedy przez chwilę mi się nie zgadzało coś, ale biegłem dalej i było ok. Tak ładnie mi szło na prawdę przez jakiś czas, więc i nawet miałem szansę ukończyć. Była taka wielka szans, wręcz ogromna. Byłem przy tabliczce Byszewo 5 km. I tam mi pozostało jeszcze 4h. Czyli nawet jakby biegł przez te 4 nawet 4h 30m, to też jeszcze szanse mam. I tak uradowany sobie biegnę, że jeszcze jest szansa motywowałem się jak tylko mogłem, żeby nie popełnić błędu. Za km dalej stało się coś co spowodowało moją niepewność. Idę sobie asfaltem i z boku asfaltu była na drzewie jakaś karteczka, a ja miałem jakąś dziwną - nie wiem może halucynację - że to była karteczka organizatorów i wyobraźcie sobie, że nią poszedłem. Znaczy tą drogą biegłem jeszcze, bo myślałem, że idę dobrze. Dobiegam do najbliższych domów, które były jakieś 3 km dalej i pytam jednej pani, czy dobrze idę do Byszewa. Ona odpowiada, że nie, bo muszę cofnąć się do asfaltu i iść nim dalej i za jakieś 4 km będzie Byszewo. To ja wracałem i już nie tak uradowany jak wtedy, ale zrozpaczony, bo wiedziałem, że to już koniec. Nawet na tę kobietę wyzywałem, bo myślałem, że sobie ze mnie jaja robi i byłem wściekły. To była taka porażka, że chyba gorzej być nie może. W jednej chwili wszystko straciłem. Wszystko poszło na marne. Treningi wszystko. Popełniłem wielki błąd odchodząc z SW4. Byłem taki załamany i wściekły na siebie. Mówię sobie - kurde zawodów jeszcze nie wygrałem. I teraz już nie zdobędę nic. Ani koszulki ani nic. To było takie dołujące, że już myślałem, że chyba odbiorę sobie życie. W tej chwili dla mnie wszystko straciło sens - zupełnie wszystko poszło w cholerę. Myślę sobie co to teraz będzie jak ja pojadę na zawody ultra w góry - nie ukończę ich, bo tego tutaj nie ukończyłem. Byłem bardzo wściekły. Mówię sobie to niemożliwe. Jak to mogło się stać? Dlaczego tak postąpiłem? Czemu jestem taki głupi? No i gdy wróciłem na ten asfalt, to widzę tę tabliczkę i mówię - Skoro nie tą drogą, to może tą muszę iść. Szedłem już zrozpaczony tą drugą drogą i na chwilę się położyłem. Po chwili ciąg dalszy przemyśleń. Czemu jestem taki głupi?!!! Co ja takiego zrobiłem?!!! Tak walczyłem dzielnie i teraz wielka porażka. Czułem, że życie nie ma dla mnie żadnego sensu. Wszystko poszło na marne!!! Wszystko straciłem!!! Gdy już po chwili wstałem, to doszedłem do jednego domu i pytam, czy dobrze idę na Byszewo. Gość odpowiedział, że nie bo muszę iść asfaltem i tam jest droga na Byszewo. Ja podziękowałem i poszedłem. Wkurzyłem się już na maksa. I mówię - kurde chyba tę kartkę zniszczę. Ale jestem nadal głupi bo tak nabrać się na głupią kartkę. Gdy doszedłem już do asfaltu, to sobie mówię - teraz niech tylko ta karteczka będzie kartką nie organizatora, to się wkurzę. No i patrzę - a jak pewnie, że to nie ta. Byłem taki wkurzony, że hej. Już miałem gdzieś walkę o ukończenie nawet po czasie. Miałem to po prostu gdzieś. Była już 18, więc szans żadnych nie miałem. Mówiłem sobie, że tylko dojdę do punktu i kończę. Po chwili jeden pan mi mówił - i co złą drogą szedłeś? A ja na to - no niestety, miałbym szansę ukończyć, a teraz już nie mam szans. Już jest 18, a właśnie o tej się czas skończył i było już koniec. I pytam ile jest km do Byszewa? On mi mówi, że około 4 km. No i poszedłem. Po chwili zadzwoniła do mnie Asia. Ja odbieram i mówię: Halo. Cześć tutaj Asia. Ja mówię - jaka Asia. No ja Asia. Aha to ty Asiu. Po chwili pyta mówiąc - jak ci idzie, gdzie jesteś? A ja mówię - weź szkoda gadać - spieprzyłem sprawę, bo wszedłem nie w te drogi. I mijam tabliczkę na przystanku Morowo. Ona mi odpowiedziała - ja też weszłam w tę pierwszą drogę. I mówię o kurde, to też ci poszło słabo. Ona mówi - no niestety też mnie ta tabliczka zmyliła. No i po chwili mówię - że jak dojdę do Byszewa, to kończę. Ona mówi, że ja też. Po chwili się rozłączyła i szedłem dalej. Przez jakiś czas szedłem dalej i znowu dzwoni telefon i mówię sobie - kurde kto znowu. Okazało się, że znowu dzwoni Asia i mówi, że jak dojdziesz do Byszewa, to moi znajomi przyjadą po mnie, to możemy cię zabrać. To powiedziałem, że fajnie, bo ja bym już nie dał rady dojść, więc spoko. I szedłem dalej. Jeszcze za chwilę później dzwoni Krzysiek - odbieram i Krzyś mówi - jak ci idzie? Ja mówię, że niestety bardzo źle. Już nie ukończę zawodów i wiedziałem, że to koniec. Chwilę później jak już przeszedłem kawałek drogi, to po chwili do mnie podjeżdża jeden z organizatorów i mówi jak tam się czujesz? Wszystko w porządku. Ja odpowiadam, że niestety nie, bo nie ukończę zawodów, bo już czas mi nie pozwala. Powiedziałem jemu, że pomyliłem drogi i tak to się skończyło. To był młody chłopak 14 lat, ale sympatyczny. To dzięki niemu te 2 km zleciały szybko i fajnie się rozmawiało. Następnie wtedy, gdy doszedłem do mety, tego punktu Byszewo, to powiedziałem, że kończę i po chwili już samochód był. Podziękowałem ładnie chłopakowi za to, że był przy mnie i pojechałem z Asią na metę do Sanatorium SAN w Kołobrzegu. Byłem bardzo zmęczony, ale jakoś wszystko się udało. No i później chciałem się umyć pod prysznicem i były małe kłopociki, bo jedna pani mnie zaprowadziła do miejsca pryszniców i się okazało, że tam już nie można było skorzystać, więc wróciłem do tej pani i otworzyła mi inne miejsce gdzie mogłem skorzystać z prysznicu. Wszedłem do prysznicu i bardzo długo to mi zajęło, bo byłem taki połamany, że ledwo chodziłem. Gdy wróciłem, to spytałem, czy można dostać jakieś jedzonko. Powiedziała, że tak i mam iść do stołówki. Poszedłem do stołówki i tutaj poczułem się na prawdę jak gość, bo dostałem pyszne jedzonko i nawet pani powiedziała, że nie muszę wstawać tylko mam siedzieć, a ona mi poda jedzonko. No i zjadłem sobie to jedzonko i było już mi lepiej. Dostałem jeszcze do jedzonka piwo, także full wypas. Następnie było już około 22 więc postanowiłem iść już spać. Nastawiłem sobie zegar na 7:00, więc powinienem śmiało się ze wszystkim wyrobić. Gdy wstałem rano, to na prawdę było ciężko ze wstawaniem. Nogi bolały potwornie. Jednak udało mi się wstać i poszedłem do recepcji spytać, gdzie jest jakiś najbliższy sklep. A pani powiedziała - jesteś z zawodów? - Tak. - To zapraszam do kuchni. No i po raz kolejny full wypas. Na śniadanko jajecznica i do tego resztę mogłeś sam wybierać co chcesz. No to dawaj - wziąłem sobie chlebek razowy - prawdziwy chlebek razowy i pełnoziarnisty. Do tego moje ulubione warzywo do śniadania, czyli pomidorek. Gdy już się najadłem, to ładnie podziękowałem i poszedłem na pociąg, który miałem o godzinie 08:22. Wyszedłem o 8 rano, a do dworca było blisko więc wyszedłem na spokojnie 22 minuty przed odjazdem. No i w połowie odcinka zacząłem nawet iść szybciej i trochę podbiegać, gdyż czasu było mało. Gdy już doszedłem do dworca, to niestety pociąg mi uciekł. Dosłownie minutę temu odjechał. Po raz kolejny się wkurzyłem, bo nie dość, że zawodów nie ukończyłem, to jeszcze pociąg mi odjechał. No nic przez chwilę się wkurzyłem i wróciłem do sanatorium, gdzie byłem wcześniej. Na szczęście w sanatorium było nadal miło i pomimo iż mi pociąg uciekł, to mogłem śmiało sobie poczekać na następny. Po chwili siedzenia i rozmyślania spytałem, czy bym załapał się na jakiś obiad, albo coś. Pani z recepcji powiedziała, że jest to możliwe, ale zobaczymy, bo muszą jeszcze wrócić zawodnicy i trzeba dla nich też zostawić. No ale jednak po chwili wrócili dwaj zawodnicy i wtedy już nie było zwątpienia, bo pozostało tylko jeszcze dwóch zawodników, a obiadów 10, więc na spokojnie się załapiemy. Po chwili spotkałem dwojga znajomych z Niemiec - czyli Brigitte i Saschę. Troszkę sobie porozmawialiśmy o zawodach i startach w nich. Następnie Sascha wyjął swój laptop i od tego czasu byliśmy bardziej zorientowani, co kto mówi we własnym języku - chociaż troszkę po angielsku rozmawiałem z nimi, a oni mi też odpowiadali po angielsku mimo iż wolą po niemiecku. No i dlatego też powiedziałem czy by Sascha nie mógł włączyć google translate. No i rozmawialiśmy sobie - oni po niemiecku - a ja sobie tłumaczyłem i też odpisywałem po niemiecku, więc się w ten sposób dogadywaliśmy. Sascha napisał, czy by mógł dostać jakieś bandaże? Odpowiedziałem, że zaprowadzę go do pani lekarki, po rozmowie z panią z obsługi i wtedy po chwili zaprowadziłem go do pani lekarki i mu zrobiła opatrunek. Gdy już opatrunek byl zrobiony, to razem z Saschą i Brigitte poszliśmy sobie na dwór. Posiedzieliśmy na ławeczkach i se pogadaliśmy troszkę. I podczas rozmowy wrócił kolejny z zawodników - i też z Niemiec. Na prawdę odwaga, że po 30 ponad godzinach wrócił kolejny maszerujący. Sascha z nim sobie porozmawiał, a ja z Brigitte rozmawiałem. I jeszcze powiedziałem im, że o 12:15 będzie obiad i też dla was załatwiłem. Także był to mile spędzony czas. Dobrze, że nie jechałem wcześniej do domu, bo fajnie było. No i gdy już była pora obiadowa, to wtedy poszliśmy do kuchni i dostaliśmy pyszny obiadek. Po obiedzie jeszcze troszkę porozmawialiśmy i spędziliśmy miło ten czas i potem podziękowałem za mile spędzony czas i organizatorom, za organizację biegu. Wtedy poszedłem na peron. Tym razem się nie spóźniłem, ale za to dwaj emeryci kupowali tak długo bilet, że nie zdążyłem kupić w kasie, to kupiłem w pociągu i zapłaciłem 8 zł drożej. Bez sensu to było, bo kurde mogli by ich przyjąć później skoro nie jechali tym pociągiem co ja. Kupiłem bilet do Bytoni, ale najpierw jechał do Szczecinka i tam wysiadłem. Tam miałem pociąg dopiero dwie godziny później, ale ale... - spotkałem kogoś, kto już był znajomy, czyli świat jest taki mały, że po raz kolejny spotkałem Darka, którego spotkałem jak jechałem na te zawody. No i fajnie sposobie pogadaliśmy i te dwie godziny zleciało szybko i przyjechał pociąg, który miał lecieć do Chojnic. Na ten pociąg czekałem krócej, a w zasadzie czekaliśmy i jechaliśmy dalej do Chojnic. W Chojnicach kolega Darek wysiadał, a ja jechałem do domu.
Pomimo iż ultra maraton nie ukończony, to jestem bardzo zadowolony z wystartowania. Wiem, że gdybym nie pomylił drogi, to bym ukończył na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz