niedziela, 4 sierpnia 2013

Nocny Bieg Świętojański i Boruta II (28.06.2013)

Dzisiaj w nocy tj z 22/23 czerwca odbył się kolejny bieg z cyklu GP Gdyni, gdzie po raz trzeci w tym roku i po raz piąty ogółem pobiegłem w Gdyni na 10 km. Oto co i jak było:
Do Gdyni miałem wyjechać pociągiem o 16:42, ale się spóźnił o ponad pół godziny i jechałem nim dopiero o 17:17. Kupując bilet u konduktora spytałem, czy będę miał jakiś pociąg na Gdynię, czy po prostu ten z Malborka poczeka na nas. Konduktor powiedział, że pojedziemy innym podstawionym z Bydgoszczy, którym też jedzie. No to martwić się nie musiałem, bo pociąg będzie na nas w Tczewie czekał. To skoro już wszystko było ok, to wtedy odliczałem sobie 8 przystanków z Bytoni do Tczewa i tak było potem Zblewo, Pinczyn, Piesienice, Starogard Gdański, Szpęgawsk, Swarożyn, Rokitki Tczewskie i na końcu Tczew. W Tczewie wysiadłem i potem udałem się zaraz na pociąg jadący do Gdyni. Jechał zaraz z peronu obok, więc od razu tam poszedłem. Po pociągu trochę się nachodziłem zanim usiadłem, bo szukałem Jurka, ale przecież on jechał innym pociągiem, który już jechał z Malborka o 17:27, a my byliśmy dopiero przed 18 czy jakoś tak. No i wtedy później w końcu usiadłem i na spokojnie czekałem na to jak wysiądziemy w Gdyni. Tym pociągiem się jechało dobrze, bo nie zatrzymywał się na wszystkich stacjach, ale bardziej na tych główniejszych, więc w Gdyni byliśmy przed 19. Po wyjściu z pociągu pytałem jednego gościa jak iść na Skwer Kościuszki - powiedział, że mam iść po pasach i skręcić w lewo i następnie prosto dojdę do Skweru Kościuszki. Jednak po chwili spotkałem Jurka i już wtedy szliśmy razem do skweru. Jeszcze z nami szli tacy ludzie, którzy będą startować na Nordic Walking. Poszliśmy przez jakiś czas razem, ale my z Jurkiem poszliśmy do jednego baru, gdzie zawsze tam już chodzimy i zamawiamy u nich, więc jesteśmy znani i lubiani. Tym razem zjedliśmy po zupce - Jurek pomidorową, a ja zjadłem najpierw ogórkową potem też i pomidorową. Spytałem Jurka, czy to nie będzie za dużo. Powiedział, że nie i zamówiłem też tę pomidorową. Gdy już się najedliśmy, to było około 20-tej i zaraz poszliśmy odebrać swoje pakiety startowe i poszliśmy do namiotu Radia Gdańsk odebrać swój los, który praktycznie jest ten sam - napój izotoniczny. W zasadzie się przydał, bo było bardzo ciężko, więc nawet i dobrze, że ten napój wylosowaliśmy. Po odebraniu napoju poszliśmy sobie z Jurkiem usiąść na ławeczki, które były przy falochronie i tam sobie siedzieliśmy. Tam sobie siedzieliśmy do około godziny 21 i poszliśmy - wg obietnicy tym paniom z tego baru - na herbatę. Jurek zamówił sobie zwykłą cytrynową, a ja jagodową. Chwilę sobie tam posiedzieliśmy i do baru podeszło czterech zagranicznych kolesi, to chwilę z nimi po angielsku zagadałem. Myślałem, że też będą na zawodach i spytałem - czy startują na zawodach. Oni odpowiedzieli, że nie. No i gdy kupili swoje to spytałem jak mają na imię, to powiedzieli, a ja im odpowiedziałem - miło cię poznać, do każdego z nich. Gdy już wypiliśmy herbatę, to podziękowaliśmy paniom i mówiliśmy, że następnym razem będziemy tutaj 11 listopada. Gdy już wyszliśmy to poszliśmy do tych ławeczek, skąd przyszliśmy. Tam sobie chwilę siedzieliśmy i chwilę później przyszli do nas Łukasz i Krzysiek. Pogadaliśmy sobie i ten czas fajnie zleciał, że zostało do startu około godziny i kilka minut, więc już zacząłem się przebierać na biegowo. Przebrałem się potem założyłem nr startowy i chip. Gdy już byłem przygotowany, to jeszcze popiłem i pojadłem, a następnie poszedłem oddać swoje rzeczy do depozytu i na ławeczkach czekaliśmy na start. Niecałą godzinę przed startem robiliśmy sobie rozgrzewkę. Gdy już trochę porozgrzewaliśmy się, to wtedy poszliśmy w stronę startu - skąd będziemy ruszali. Ja byłem w strefie 35-40 z żółtym numerem startowym. Pogoda była ciężka. Nie wiedziałem jak mi pójdzie. Planowałem - a w zasadzie nie, bo mówiłem sobie, że zobaczymy jak to wyjdzie i będę biegał tak jak wyjdzie. Przygotowany byłem niezbyt dobrze, bo mało biegałem ostatnio i myślałem, że będzie to swego rodzaju głód biegania i forma będzie dzisiaj. Gdy już zbliżał się moment startu, to pogadałem chwilę sobie z biegaczami i po chwili padł strzał z ORP Błyskawica i zaczął się IX Nocny Bieg Świętojański. Start od razu czułem, że jest nieudany, bo za szybko zacząłem. Przez około 5 km biegło mi się bardzo ciężko i wiedziałem, że to będzie porażka ten start. Gdy wbiegałem na ulicę świętojańską, to poczułem się chwilowo lepiej, ale wiedziałem, że już nie osiągnę dobrego czasu. Na mecie spodziewałem się, że to będzie jednak lepszy wynik, gdzieś tak 42:30, ale jeden gość mówił, że około 43 minuty. Wkurzony byłem i jak dobiegłem na metę, to byłem załamany i było po mnie widać od razu, że nie jestem zadowolony. Myślałem, że będzie dobrze, myślałem, że skoro jest ciepło, to i dam radę dobry czas wykręcić, myślałem, że dieta mi daje więcej siły, ale wszystko zawiodło, wszystko to co planowałem - szlak trafił. Zaczęło się od ultra maratonu, gdzie doznałem porażki, to właśnie wtedy się zaczęło wszystko walić. Myślałem, że uda mi się osiągnąć po raz kolejny sukces, ale niestety nie. Czas 43:30 w ogóle mnie nie cieszy. Może i źle trenuję - tak oczywiście, że źle, bo jak człowiek biega regularnie, to wyniki będą, ale jak robię sobie co każdy tydzień po przerwie a nawet dwa i to jeszcze te dni, gdzie powinienem biegać, to co tutaj mówić o sukcesach. Gdy już odebrałem medal, to chociaż z tego się cieszyłem, że ukończyłem kolejny bieg. Idąc dalej oddałem chip i poszedłem tradycyjnie po kawę do Idee Kaffee. Jak zawsze mają dobrą kawę, a z racji, że było mi bardzo gorąco, to wziąłem tę mrożoną. Podziękowałem ładnie za kawę, bo dobra była i po chwili patrzą i pojawia się Łukasz. Wtedy po chwili pojawił się i Krzyś. Tak się ładnie zgraliśmy, że spotkaliśmy się przy Idee Kaffee, gdzie byliśmy umówieni. Wtedy gdy już sobie wypiliśmy kawę, to poszliśmy sobie do ławek przy falochronie i tam sobie planowaliśmy, co dalej. Ja musiałem tak zrobić, żeby zdążyć na pociąg o 3:38 z Gdyni do Tczewa i z Tczewa do Czerska. No to od razu zanim poszliśmy na ławeczki, to wcześniej odebraliśmy swoje depozyty i wtedy poszliśmy na ławki. Byłem zmęczony i musiałem się czegoś napić, bo ciężko się czułem. Po chwili nawet mi zimno się zrobiło i poszedłem się przebrać w długą bluzę i spodnie. Gdy już byłem przebrany, to powiedzieliśmy sobie, że zaraz wychodzimy w stronę dworca na SKM-kę i kupimy bilety do Gdańska Głównego. Wychodząc ze Skweru Kościuszki, to kręciliśmy z Krzyśkiem bekę z Łukasza, bo zaczepiał ludzi i pytał czy ma zapalić. Ja z Krzyśkiem mówimy mu żeby dał spokój, bo biegacze nie palą, ale Łukasz był taki, że lubił od czasu do czasu zapalić. My z Krzyśkiem do pewnego momentu nie wiedzieliśmy jaki mamy czas, ale zanim wychodziliśmy ze Skweru, to wcześniej weszliśmy do namiotów przy akwarium gdyńskiego i tam chcieliśmy sprawdzić swój wynik, ale było za dużo ludzi, więc poczekaliśmy na SMS-a i wtedy ruszyliśmy na dworzec. Jeszcze mając dużo czasu, to chwilę sobie usiedliśmy na ławeczkach, na przeciwko budynku Akademii Morskiej, a Łukasz nadal zaczepiał ludzi. My z Krzyśkiem usiedliśmy i siedzieliśmy sobie przez chwilę. Po chwili poszliśmy już bez za trzymanki do dworca. Ja chciałem żeby chłopaki mnie zaprowadzili do dworca PKP, ale poszliśmy w kierunku dworca SKM. Tam kupiłem bilet i razem jechaliśmy do dworca w Gdańsku Głównym. Gdy wysiedliśmy to pożegnaliśmy się i ja poszedłem na dworzec, a chłopaki do domu. Bałem się, że nie zdążę kupić biletu do Czerska i po prostu spytałem w kasie czy zdążę kupić ten bilet. W kasie powiedzieli, że zdążę i na spokojnie po wykupieniu biletu poszedłem do dworca przez tory - a co tam będę w koło łaził i czekałem na pociąg. Gdy już ochłonąłem z tego wszystkiego, to po chwili po około 10 minutach nadjechał pociąg, który śmigał w kierunku Tczewa. Wsiadłem do tego pociągu i szukałem miejsca żeby sobie usiąść. Usiadłem obok starszych dwóch ludzi i czekałem aż odjedzie. Na spokojnie już poczekałem na odjazd. Gdy już ruszaliśmy to pociąg normalnie lux machine. Wypas jak diabli - wszystko otwierało się automatycznie. Toalety też. Nawet miałem mały problem wejść do niej bo naciskałem nie ten przycisk i toaleta w połowie drzwi się otwierała. Naciskałem nie ten guzik. Po chwili się skumałem co i jak i już na spokojnie mogłem skorzystać z toalety. Gdy już wróciłem, to na spokojnie sobie usiadłem. Popijałem sobie od czasu do czasu sok, bo ciepło się robiło. Słońce już wyszło ku wschodowi i było coraz bardziej ciepło. Muliło mnie trochę nawet w tym pociągu, bo kurde jednak od wczoraj rana nic nie spałem. Znaczy co prawda wstałem późno bo dopiero około 12 w południe, ale snu było chyba tylko 5h i to z przerwami, więc miało prawo mnie zamulić. Podróż z Gdańska Głównego do Tczewa nie była długa, więc w Tczewie byłem szybko. Pociąg z Tczewa do Czerska już na nas czekał i mieliśmy nim jechać już za 12 minut, czyli chyba 4:47, ale stało się coś dziwnego, bo jakiś inny pociąg miał spóźnienie, więc i na niego czekaliśmy też. Od razu jak wsiadłem to gdy znalazłem miejsce, to spytałem jednego gościa dokąd jedzie. Powiedział, że do końca, czyli do Chojnic. A ja go poprosiłem i powiedziałem, czy w razie jakbym przysnął, to by mnie obudził w Czersku. Powiedział, że nie ma sprawy. Czekaliśmy na ten pociąg, który się spóźnił jeszcze około 25 minut i wyjechaliśmy z Tczewa dopiero po 5 rano. Obliczałem sobie słynne 8 przystanków do Bytoni i tak sobie siedziałem. Byłem już trochę zmęczony, więc się położyłem i na chwilę przysnąłem, ale liczyłem sobie te przystanki do Bytoni. No i tak patrzę, a w Bytoni wsiada Marian i już do Czerska Marian czuwał nade mną. Do Czerska już było nie dużo więc czas minął dosyć szybko. Gdy już wysiadamy w Czersku, to jeszcze jeden gość z Gdańska wysiadł, który się zna z Marianem, a ja dopiero pierwszy raz go widzę. Gość jest spoko i jak Marian opowiada to jest niby taki dobry, że różne zawody potrafi wygrywać. Do startu Boruty było daleko, więc czasu mieliśmy dużo. Chwilę sobie posiedzieliśmy na dworcu i potem poszliśmy do Biedronki po jedzenie i picie. Ja miałem budżet ograniczony, więc kupiłem tylko czekolady dwie i bułki, bo picia miałem ze sobą wzięte, jeszcze z Gdyni mi starczyło. Wracając z Biedronki - poszliśmy ponownie na dworzec, by tam czekać na organizatorów Boruty. Czasu jeszcze było dużo, to sobie pojedliśmy i popiliśmy oraz wygrzewaliśmy się na słoneczku. Pogadaliśmy sobie zupełnie o wszystkim i czas zleciał super. Gdy już nadszedł czas, gdzie autokar podjechał, to od razu do niego weszliśmy i sobie usiedliśmy. Poprosiliśmy pana kierowcy czy by nie można było radia ściszyć, bo trochę za głośno grało. Ściszył nam radio i jeszcze chwilę autokar czekał, bo mógł jeszcze ktoś w razie czego przybyć. Jednak nikogo już nie było, więc odjechaliśmy autokarem do Legbąda, gdzie będą odbywać się zawody. Ja od razu mówiłem, że chcę iść na trasę turystyczną i też tak zrobiłem - zapisałem się na tę trasę - zresztą Marian i Karol - też zapisali się na tę trasę. Zanim jednak to nastąpiło, to przywitałem się z wszystkimi znajomymi i tych, których mniej kojarzę, ale z wszystkimi się przywitałem. Trochę posiedzieliśmy w bazie, bo zawody miały być o 9 rano, ale zaczęły się trochę później, bo o godzinie 9:30 był czas "0". Mi to nie przeszkadzało. Było więcej czasu na pogadanie więc ten czas był fajny. Gdy już była odprawa techniczna i oficjalne rozpoczęcie zawodów, to wtedy ustawialiśmy się sprawdzając swoją minutę startową. Ja miałem minutę startową 20, czyli startowałem o godzinie 9:50. Do tego czasu porozmawiałem sobie jeszcze z wszystkimi po trochu i oczekiwałem na swój moment. Gdy już wybiła moja pora, to dostałem mapę i poszedłem zupełnie samiutki w trasę. Z początku gubiłem się jak dziecko, które pierwszy raz w życiu dostaje mapę i nie wie z czym i jak to się je. Po chwili jacyś ludzie szli w jedną stronę to poszedłem z nimi i dosłownie przez chwilę z nimi szedłem i wróciłem się do drogi przy szkole [bazie] i wtedy poszedłem w kierunku ulicy. Stamtąd poszedłem już dobrze do punktu nr 44. Pomimo iż było go łatwo znaleźć, to miałem problemy z odnalezieniem tego punktu. Drogi jakoś za szybko mi się wydawały być te prawdziwe, ale szukałem od momentu i zwracałem uwagę na wszystko. I to się okazało kluczem do sukcesu. Bo właśnie wtedy zauważyłem, że jestem za blisko i biegłem dalej. Do punktu z nr 44 doprowadziła mnie Agnieszka, której bardzo dziękuję za to. Gdy go spisałem, to wtedy już praktycznie się odnalazłem, ale jeszcze coś było nie tak, bo mi się coś nie zgadzało. Dopiero po jakimś czasie z jedną kobietą z dzieckiem szliśmy kawałek dalej i szukaliśmy kolejnego punktu jaki miał nr 73. Do tego punktu już nie było aż tak wielkiego problemu, ale na tych dwóch punktach straciłem dużo czasu. Wtedy będąc pewnym co i jak poszedłem zupełnie całkiem sam i już zupełnie zostałem sam na sam z mapą. Wtedy pobiegłem do punktu z nr-em 42. Ten nie był ciężki i go spisałem bez problemu. Następnie z tego punktu poszedłem do numeru oznaczonego cyfrą 11. Niby był punktem prostym, ale i tak wziąłem stowarzysza. Z 11 poszedłem do punktu nr 72 i wydawało mi się, że droga do niego będzie prosta i była prosta, ale ja poszedłem jednak dalej, bo myślałem, że to za blisko i poszedłem najpierw do punktu 21. Tego odnalazłem szybko i wtedy się wróciłem do tej drogi, gdzie nie byłem pewien i okazało się, że rzeczywiście to było dobre miejsce i ten z nr-em 72 punkt znalazłem też bez problemu. Z numeru 72 biłem prosto do punktu nr 19. Wydawać by się mogło, że będzie się ciężko dostać do punktu nr 19, ale dla mnie to było łatwe, bo patrzyłem na wszystkie szczegóły w mapce oraz wszystkie szczegóły, które były w koło mnie, więc to był kolejny przedsionek sukcesu, bo była rzeczka, a nie było mostu. Jednak nie to był problem, bo za chwilę patrzę a przez rzekę przechodzi zbiornik z tamą i przez nią przeszedłem. Stamtąd wtedy przez pole szedłem w kierunku lasu szukać drogi, która mnie doprowadzi do punktu 19. To był dobry moment, bo wywęszyłem tę drogę jak piesek i poszedłem nią. Do punktu nr 19 udało się spoko. No i od tego momentu moja pewność siebie mnie zgubiła, bo z tego punktu chciałem iść do nr-u 56, ale sprawa się potoczyła inaczej. Będąc ku zdziwieniu, że idę dobrą drogą i biegnąc nią patrzę a za około 2 km przede mną jest jezioro. Że co? Jezioro tutaj? To niemożliwe. Przecież szedłem dobrą drogą. Może to jezioro nie istnieje, ale mam chyba zwidy? Co do.... To niemożliwe. Kolejny moment zawahania i moment zwątpienia. Kurde tak walczyłem i tak się starałem, a znowu popełniłem błąd. Trafiłem jak kosa na kamień - nie wiedziałem, gdzie jestem i w jakim kierunku iść. Mówię sobie, że pójdę tym brzegiem jeziora i tego będę się trzymał. I też tak zrobiłem. Gdy już pół jeziora okrążyłem, to dotarłem do pewnego pomostu, gdzie byli dwaj młodzi ludzie wygrzewający się na słoneczku wśród przyrody, to wtedy zapytałem ich co to jest za jezioro. Pokazałem na mapie i spytałem, czy to jest to jezioro Bieliniec. Odpowiedzieli, że tak. No i wtedy ruszyłem w kierunku nr 30. Ten punkt znalazłem dosyć szybko i z niego poszedłem do numeru 15, ale tego punktu nie znalazłem, bo już mnie wszystkie jeżyny i pokrzywy ukuły, więc się cofnąłem do asfaltu i nim szedłem do numeru 77. Tam spotkałem Mariana, który już też bił do mety i przez jakiś czas biegliśmy razem. Razem znaleźliśmy punkty 95, 93 i 17. W tym momencie już się praktycznie oddzielaliśmy i ja zrobiłem mały błąd, chociaż on już nie miał znaczenia, bo ja leciałem do mety, ale biegłem wzdłuż rzeki, a miałem odbić ze skrzyżowania prosto do mostu, to biegłem w zasadzie w tym momencie, skąd szedłem biorąc te punkty, które na początku zgarniałem. I mijałem punkty 73, i 44. Pokusiło mnie żeby jeszcze spróbować jeszcze chociaż 68 punkt, ale jednak się obmyśliłem, bo leciałem do mety i nie wiedziałem ile mi czasu pozostało, więc wolałem nie ryzykować punktów karnych za czas. Ostatecznie pobiegłem do mety i oddałem kartę startową. Na mecie był już luzik. Byłem zadowolony, że tyle punktów zdobyłem i to zupełnie sam, bo wiedziałem, gdzie ich szukać. Problemem było tylko to, że nie miałem ani kompasu, ani linijki. No, ale cóż zabawiłem się dobrze i pomimo iż nie spałem to poszło mi super. Na mecie było pyszne jedzonko i pyszna zupa, więc tam mi smakowała, że zjadłem kilka porcji. Picie też było dobre, bo woda różnego smaku - gazowana, niegazowana i średnio gazowana. Ja wziąłem oczywiście tę niegazowaną. Były jeszcze wafelki, to brałem każdy inny smak. Posiedziałem jeszcze sobie tam i analizowałem z Agnieszką jak szedłem dalej po tym jak mi pomogła. No i tłumaczę jak poszedłem. Gdy już trochę podjadłem, to wtedy poszedłem pod prysznic, ale nie miałem nic wzięte ze sobą, ani ręcznika ani mydła, więc się ubrałem bez wytarcia. A co tam ciepło było, więc dobrze jest. Wróciłem z prysznicu, to pogadałem ze wszystkimi i z Krzyśkiem i ogółem ze wszystkimi, to było super. Poczekałem sobie na wyniki końcowe i pytałem z kim mógłbym się wybrać do domu. Ostatecznie wziął mnie Spadik, który okazał się super gościem. Jechaliśmy do domu, ale najpierw czekaliśmy za Radkiem, który musiał zostawić samochód w Czersku i przesiadł się do nas i razem z Agnieszką (z nią tylko troszkę jechaliśmy, bo ona szybko wysiadła, bo z Legbądu do Czerska) Rafim Marianem ze mną i Spadik kierowca, oraz Radka z Czerska. W samochodzie mówiliśmy o tym, że ja powinienem zmienić plan biegowy i biegać różne typy treningów i wtedy będę osiągał wyniki. Ja z początku byłem tym zainteresowany, ale niechętnie mi to się podobało, więc jednak nie chcę takiego czegoś. Wolę biegać swoje i tyle. Wiem może jestem uparty jak osioł, ale wolę być regularny i biegać po więcej km i tym się cieszyć. Gdy już dojechaliśmy do Bytoni, to wysiedliśmy przy Szkolnej i porozmawialiśmy o tych planach. Nawet byłem tym zainteresowany i Marian mówił, że zaplanuje wszystko tak zrobić i wszystko będzie dobrze. Brzmi prosto prawda? Tak. Ale jakoś nie wiem, nie podobało mi to się. Nie chciałem tego mówić Marianowi, ale nie chciałem tego biegać. Po zaplanowaniu tego wszystkiego poszliśmy w swoim kierunku ja do siebie, a Marian też do domu.
Na tym kończę ten Wery Large Post. To był czas mile spędzony i byłem zadowolony z tego, że udało mi się osiągnąć sukces na marszu, bo jeśli chodzi o zawody biegowe, to coś nie było w porządku, bo nie byłem za bardzo zadowolony z wyniku, ale później po zawodach jak dostałem SMS-a z wynikiem, to zadowoliło mnie moje miejsce, bo miałem 451/4363. W zasadzie mogę powiedzieć te słowa sukces czy porażka wynik ten sam. Pomimo tego wszystkiego cieszę się po raz kolejny ukończyłem kolejny bieg i dobrze wystartowałem na marszu, więc nie jest źle - jest wręcz przeciwnie - jest dobrze. Mam nadzieję, że będę zadowolony z wyniku, który osiągnę w Biegu 7 Szczytów. Muszę się tam pokazać z dobrej strony i odebrać pierwszy medal z ultra maratonu. Nie Szczecin - Kołobrzeg, to może Bieg 7 Szczytów okaże się tym szczęśliwym ultra maratonem. Dożyjemy zobaczymy.

5 komentarzy:

  1. Witaj kolego biegaczu. Jakimś cudem znalazłem Twojego bloga. Przedtem parę razy pisałem na blogu wormsów, ale potem odłączyłeś się od nich więc nie było o czym czytać. Wziąłem zgodnie z zapowiedziami udział w tym biegu. Mój czas netto to niecałe 45 minut. Nie był to szczyt marzeń. Czas daleki od życiówki ale nie nastawiałem się nawet bo wiedziałem że na pierwszych kilometrach jest tłok co nie odpowiada mojemu stylowi. To właśnie na poczatku gdy mam najwięcej siły biegnę szybko a potem nadrobić tego nie idzie. No więc impreza ciekawa ale nie na bicie życiówki. Szykuję się do biegu Westerplatte i tam może uda się pobić życiówkę ale jeśli nie to nie będę płakał. Będę czytał bloga, więc czekam na kolejne relacje. Szkoda że mało piszesz o tym jak trenujesz, jakiego używasz sprzętu, czy mierzysz czas na treningach, czy różnicujesz treningi czy poprostu jest to tylko bieganie w określonym tempie. W jakim terenie biegasz. Poza tym czy przygotowujesz się specjalnie do danych zawodów? Przydałby się tez czasami opis trasy np. czy była płaska. Gdzie były podbiegi, gdzie wiało, gdzie był kryzys, gdzie punkty z wodą oraz jak oceniasz organizację imprezy. Przydałoby się to do podjęcia decyzji o uczestnictwie przez innych za rok.
    MOże prowadzisz bloga treningowego na stronie bieganie.pl?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc drogi kolego, że tak powiem. Moje treningi uwierz mi nie są jakieś specjalne. U mnie jest zasada taka - bieganie ma mi sprawiać przyjemność, a nie zmęczenie. Bynajmniej było tak do niedawna, bo robię coraz więcej km. Chcę coraz bardziej się zbliżać do tego, aby ultramaraton był dla mnie taki jak maraton, chodzi mi o to żeby jak najmniej kryzysów było na biegach ultra. Na treningu nie celuję w szybkość, bo z doświadczenia z poprzednich lat wiem jak to jest ładnie pięknie biegać szybko, a potem przychodzi niechęć i przetrenowanie. Dlatego postanowiłem, że moim celem będą biegi ultra. Jednak to nie znaczy, że nie umiem szybko biegać, bo umiem. Potrafię na zawodach na 10 km (w Gdyni) pobiec poniżej 45 minut. Wszystkie starty w Gdyni nie były powyżej nawet 44 minut. Wszystkie są poniżej. Natomiast jeżeli chodzi o moją trasę, to jest bardzo wymagająca. Jest kilka stromych podejść, ale daję z tym sobie radę. Najgorzej jest jednak zimą, bo jak nasypie śniegu, to jest go powyżej kolan nawet. Mi to nie przeszkadza, bo zawsze w mojej świadomości jest to, że muszę trenować, bo chcę wystartować w najcięższych zawodach świata, czyli np Badwater Ultramarathon oraz Spartathlon no i nie mogę zapomnieć o Ultra Trail di Mount Blanc skrót UMTB. A jeszcze wracając do biegów w Gdyni, to powiem szczerze, że ja nigdzie indziej się nie wybieram na 10 km niż do Gdyni, bo wiem, że tam jest mi dobrze - powietrze sprzyja, warunki do biegania super, więc jakbym miał polecić imprezę, to tę właśnie. 4x w roku są te biegi. Pierwszy w lutym (Bieg Urodzinowy Gdyni) teraz było 9 lutego. Drugi w maju (Bieg Europejski) teraz było 11 maja. Trzeci to w czerwcu (Nocny Bieg Świętojański) z 21/22. I ostatni to zawsze 11 listopada, czyli bieg Niepodległości. Także jeśli bym miał polecać to tylko te biegi. No jedyną wadą tych biegów jest to, że nie ma losowanych nagród. I trzeba się odpowiednio ustawić do swojego tempa, bo wtedy może być problem z wyprzedzaniem, ale na szczęście ulice, po których leci trasa jest dosyć szeroka. woda zawsze jest na 5 km. A jeśli chodzi o moją trasę, to ja biegam u siebie, więc czasem nie pomyl, z tą trasą gdzie na zawody jeżdżę, bo u mnie trasa z 20 km, zaledwie 3.5 km to asfalt, reszta to albo droga leśna, albo zarośnięta droga, gdzie samochody nie jeżdżą w ogóle. Także moja trasa jest sprzyjająca bardzo. Także jeśli będziesz czegoś chciał się o mnie dowiedzieć więcej, to zapraszam na mojego Facebooka. Tam jestem podpisany jako Mariusz Czępa Kowalewski z Bytoni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chodziło mi bardziej o to żeby opisywac te sprawy w przyszłych opisach imprez w którym bierzesz udział ale dzięki za informacje dotyczace Gdyni. Byłem na biegu nocnym zatem jakieś pojęcie mam, jednak spojrzenie na to innej osoby jest równie cenne. U mnie kryzys przyszedł na końcu Swiętojańskiej oraz trochę na Bulwarze. Na starcie straciłem niestety conajmniej 30 sekund. Jak jest luz otwieram pierwszy kilometr w czasie 3.40 min/km a tymczasem miałem mocno powyżej 4min/km. Nie wiem jakim cudem znalazłeś miejsce na pierwszym km. Ja niestety musiałem dreptać w miejscu za innymi mimo że startowałem chyba ze strefy żółtej a więc 2 lub 3 od przodu. Poza tym nie wiem czy Tobie ale mi nie za bardzo przypadły do gustu ciemne i ciche odcinki trasy. Poza tym było dosyć ciepło i duszno. Myślałem że będzie chłodniej. Powiem szczerze ze przez ten tłok na starcie raczej już nie wezmę udziału w biegach w Gdyni aczkolwiek organizację oceniam bardzo wysoko.

    OdpowiedzUsuń
  4. No jeśli chodzi o moje starty, to najwcześniej, bo 6-8 września mam Bieg 7 Dolin w Krynicy Zdrój i wtedy w listopadzie Gdynia i może jeszcze Półmaraton Mikołajów w Toruniu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego kolego nie biegasz w biegu Westerplatte? To naprawdę szybka trasa. Pomin=mo że było teraz 2 800 uczestników nie było tak ciasno. W gyni miałem czas 44 coś tam a tu 42 z małym hakiem. Polecem te zawody na pobicie życiówki na 10 km

    OdpowiedzUsuń