poniedziałek, 23 lutego 2015

Bieg urodzinowy Gdyni - ''Sezon zaczęty od porażki''

Starty w Gdyni są dla mnie zawsze tę wielką niespodzianką, bo zawsze patrzę na nie z różnej perspektywy i każda z tych perspektyw wyciąga jakieś wnioski. Od 2013 roku luty zawsze był tym startem i tym momentem, gdzie były szanse na pobicie rekordu. Przecież pamiętając dokładnie rok temu - 8 lutego - byłem bardzo blisko wyrównania swojego rekordu z 2012 roku. Było super i było bardzo dobrze. Kolejne starty były słabsze, ale niektóre też były dosyć blisko tego wyniku. Ten start, który odbył się 21 lutego na pewno nie będzie dla mnie dobrym wspomnieniem. Dlaczego? Poniżej podaję szczegóły.
Jest ładny dzionek sobota 8:20. Umówiliśmy się z Dżekim i Beatą, że jedziemy jej samochodem. Ja nie mając zbytnio kasy zgodziłem się na tę opcję. Bałem się ryzyka, że może mi coś nie pójść, że coś może być nie tak, ale z drugiej strony sobie myślę, jak to ma być dobry dzień, to zobaczymy co z tego wyjdzie. Wszystko zapowiadało się wspaniale. Wiadomo jechaliśmy na luzie i wyjechaliśmy bardzo szybko, co też było dobre, bo ja lubię być szybko na zawodach i lubię pogadać sobie z biegaczami. No i pojechaliśmy z Dżekim i Beatą do Sopotu, gdzie Beata poszła na uczelnię. Wtedy Dżeki przejął rolę drivera i jechaliśmy do Gdyni. Po parunastu minutach dojechaliśmy na miejsce, ale był kłopot z zaparkowaniem i musieliśmy kawałek drogi od biura zawodów zaparkować. Wysiedliśmy z auta i poszliśmy na Skwer Kościuszki, gdzie tradycyjnie pod namiotami jest biuro zawodów. Ja mając sobie przygotowaną wcześniej i wydrukowaną kartę startową od razu mogłem odebrać pakiet startowy. Dżeki jest gościem, który takie sprawy można powiedzieć olewa i musiał poczekać aż Pondżol na zawody przyjedzie i mu ze swojego telefonu tę kartę pokaże organizatorom. Jednak zanim Pondżol przyjechał, to ja musiałem jakoś tę sytuację od nudzić, to porozmawiałem sobie z gościem, który prowadzi sklep i porozmawiałem o butach. Byłem zainteresowany butami na ulicę. Typowymi butami na ulicę są Asics i Saucony. To są buty typowo na ulicę i ja takie chciałem później sobie kupić jak kasę będę mieć. No i tak porozmawiałem, porozmawiałem i wtedy jeszcze z kimś porozmawiałem i tak ten czas fajnie płynął. Następnie z małymi problemami się ciężko było z Pondżolem dodzwonić, ale później się udało i w końcu się dodzwoniliśmy i było tak, że już Pawełek z Grzesiullą byli prawie przy Skwerze Kościuszki. No i z Dżekim wyszedłem na dwór i po drodze spotkaliśmy właśnie idących w naszym kierunku naszych przyjaciół - Pondżol oraz Grzesiulla. Miłe przywitanko i śmiechy bajery. No i od tego czasu byliśmy wszędzie razem. Poszliśmy sobie do Stefana Batorego i idąc spotkaliśmy mojego trenera Jurka. Miłe przywitanko i chwilę z nim pogadaliśmy także było fajnie, ale był moment, że musieliśmy iść w kierunku Batorego. Ja z Grzesiem posiedzieliśmy chwilę, bo chłopaki poszli do bite toaleten. My z Grzesiullą poczekaliśmy sobie na nich i pogadaliśmy sobie o Piotrku jego bracie i była fajna rozmowa na temat mojego startu w górach. Gdy już chłopaki wrócili, to udaliśmy się do samochodu, gdzie chłopaki zaczęli się przebierać. Chłopaki przebierali się przy samochodzie, a ja nie przebierałem się jeszcze, bo musiałem się przebrać pod zamknięciem. Następnie gdy już chłopaki się przebrali, to Beata dzwoni, że jest koło mulitkina, ale z racji tej, że ja nie byłem przebrany, to poszliśmy z powrotem do Batorego i ja musiałem sobie zrobić dziurki w numerze startowym, żeby przypiąć go do paska startowego. No i wtedy, gdy już zrobiłem dziurki w numerze, poszedłem do toalety i tam się przebrałem. Gdy już wszystko miałem gotowe, to poszliśmy do Skweru Kościuszki i poszedłem oddać depozyt. Sprawdziłem, czy wszystko wziąłem i to był jak to mówią dobry złego początek. Mam tutaj na myśli, to, że wszystko układało się dobrze i wszystko było ok, ale ten moment zadecydował o mojej porażce w dalszej części. Gdy było już bardzo blisko do zawodów, gdzie musiałem robić rozgrzewkę i się na spokojnie przygotować do startu, to ja musiałem ze Skweru Kościuszki zasuwać aż do Batorego, gdzie zostawiłem swój nr startowy oraz niestety pasek biegowy. Po drodze spotkałem Krzyśka i Spadika, z którymi pobiegłem razem do Batorego, gdzie zostawiłem swoje rzeczy. Po drodze tłumaczyłem jak to się stało. Stało się tak, że zapomniałem wziąć z parapetu numeru i paska. Szczęście w nieszczęściu było takie, że numerek leżał na parapecie, a pasek biegowy dał mi jeden pan, który go wziął po to by nikt nie ukradł. Bardzo podziękowałem temu panu i sobie pomyślałem kurde - ja taki nie ogarnięty gość a spotykają mnie w takich sytuacjach fajni ludzie. Gdy już miałem komplet - numer i pasek, to zasuwałem na linię startu razem z Krzyśkiem oraz Spadikiem. Po drodze robiliśmy tylko i tylko sprinty, bo na nic innego nie było czasu, ani na rozciąganie ani na nic. Miałem po prostu coś takiego jak "stresująca rozgrzewka". No, a jak to w takich sytuacjach bywa - jest stres, jest źle. Wtedy gdy już powróciliśmy do Skweru, to już od razu poszedłem na linię startu i oczekiwałem na wystrzał oraz start mojej strefy, która zaczęła się po jakimś czasie. Gdy już oczekiwaliśmy, to już wiedziałem, że ten start nie będzie udany. Po chwili, gdy ruszyła pierwsza strefa, to po około minuty później ruszyła nasza strefa. Biegało mi się źle. Od początku czułem, że będzie źle i że ten start nie będzie udany. Dowodem na to niech są międzyczasy, które poniżej przedstawiam:   1 km - 04:02.47,   2 km - 04:10.12,   3 km - 04:29.95,   4 km - 04:31.80,   5 km - 21:51.19,   6 km - 04:36.66,   7 km - 04:57.44,   8 km - 04:36.30,   9 km - 04:45.95, 10 km - 04:45.71. Także był widać, że ja słabłem z każdym km i było bardzo ciężko. Gdy za metą spotkaliśmy się w składzie ja Dżeki i Pondżol, to powiedzieli mi swoje czasy, to mnie zaskoczyło, bo Dżeki bardzo dobrze pobiegł i wykręcił bardzo dobry czas, który wynosił 42m 08s. Natomiast Pondżol był poza zasieiem i swoim czasem pokazał, że nie tylko maraton, ale i na 10 km jest dobry, a nawet bardzo dobry, bo wykręcając czas 38m 09s jest wynikiem dającym miejsce na początku drugiej setki, czyli 110 miejsca. Następnie spotkaliśmy się z Krzyśkiem oraz Spadikiem i gdy Spadik pokazał jaki wykręcił czas, to na prawdę sobie myślę, że ze mną jest coś źle, bo zbliżył się do mojego rekordu i zaledwie 2 sekundy jemu zabrakły do mojego 40m 27s. Coś jest nie tak i nie wiem, albo jakieś treningi muszę zmienić, albo inaczej się odżywiać. No i to był temat do późniejszej analizy na spokojnie. Wtedy, gdy już wszyscy się spotkaliśmy, to wtedy się rozeszliśmy w swoje strony Spadik został ze swoją dziewczyną przy Skwerze, a my z Krzyśkiem Dżekim Grzesiullą Beatą i Pondżolem udaliśmy się do miejsca, gdzie mamy zaparkowane auto Beaty. Wtedy we czwórkę bez Krzysia pojechaliśmy do Grzesiulli. Zapowiadała się impreza i chłopaki kupili browary. Ja nie miałem ochoty na nic po tej porażce i nawet czułem się głupio trochę, bo Dżekiemu i Pondżolowi ładnie poszło, a mi beznadziejnie. Nie miałem ochoty zostać. Gdybym miał kasę, albo bym jej nie wydał na żarcie, to wolałbym jechać do domu i zrobić sobie w niedzielę trening. Jednak pozostałem myśląc, że będzie super i że jakoś to się ułoży i że się pozbieram po tym. No, ale niestety nie było super. Byłem sobie potrenować nawet jogę myśląc, że będzie fajnie, ale nie było fajnie. Towarzystwo jest super, ale co z tego jak człowiek ma doła na wynik i nie ma ochoty na nic.

Podsumowując powiem tak - żeby start był udany, to muszę się skupić na zawodach i nie mogę sobie pozwolić na takie błędy. Jeżeli mają one się powtarzać, to trzeba niestety z takich zawodów zrezygnować. Ostatnia szansa będzie na biegu europejskim. Jeżeli tam mi pójdzie słabo, to już nie będę startował nigdy na 10 km w Gdyni i nigdzie indziej. Skupię się na zawodach ultra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz