niedziela, 6 kwietnia 2014

28 Bieg Zaślubin - złe dobrego początki

Podtytuł nadany złe dobrego początki jest tutaj jak najbardziej na miejscu, bo tutaj chodzi o to, że początek zapowiadał się bardzo źle, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Przedstawię jak to było.Otóż, gdy ten tydzień (10-16 marca) nie układał mi się dobrze z bieganiem, to jeszcze na dodatek podczas treningu zostałem zaatakowany przez 3 psy i jeden z nich mnie pogryzł. Niestety nie udało mi się przez to ukończyć treningu i miałem tylko 20.041 km przebiegnięte (w sensie, że tego dnia co byłem pogryziony nic nie zaliczyłem, bo może by było 1.6 km). Pech tak chciał, że to wszystko stało się dzień przed zawodami, na których chciałem wypaść chociaż dobrze, bo treningów było niezbyt dużo i miałem chociaż nadzieję, że wypadnę dobrze. Zależało mi na tym bo byłem przewodnikiem Zbyszka, który jest osobą niewidomą i razem mieliśmy biec w tych zawodach. W sobotę już w dzień dzwonię do Zbyszka, że zostałem pogryziony przez psa i będę mieć kłopoty, żeby jakiś lepszy czas uzyskać. Zmartwiło to troszkę mojego podopiecznego, ale powiedziałem, że nie ma co się martwić i jakoś damy radę, będzie mi to przeszkadzać, ale poradzimy sobie. No i gdy był już wieczór, to przygotowywałem się do tego by wziąć odpowiednie rzeczy, bo rano mamy ruszyć samochodem o godzinie szóstej. Po mnie ma przyjechać rano Zenek Hartuna i o godzinie 6 wyjazd. No i tak około tego było. Przyjechał po mnie Zenek rano i jechaliśmy wg ustalonego sobie planu. Mamy jechać do Czerska. W Czersku odbieramy mojego podopiecznego [Zbyszka] i lecimy samochodem do Chojnic. Samochodem z nami jechali - żona Zenka i Kazik (człowiek, który całą Polskę objechał rowerem i zna wszystkie symbole tablic rejestracyjnych samochodów od nazw województw). Do Czerska jechaliśmy w tym składzie, a z Czerska do nas dołączył Zbyszek. No i ruszyliśmy do Chojnic. Porozmawialiśmy sobie o wszystkim, ale szczególnie o bieganiu i o psach, by czas był miło spędzony. Pogoda nie napawała optymizmem i już w samochodzie wiedziałem, że będzie bardzo ciężko i nie wiadomo było jak pobiegniemy, bo obydwóch czuliśmy, że będzie bardzo ciężko. Gdy dotarliśmy na miejsce, czyli stadion chyba Chojniczanki na parkingu, to tam o 7 miał być autokar, którym mamy jechać do Kołobrzegu na zawody. Po chwili dojechało kilka osób, które też pojadą tym autokarem. Gdy już było blisko 7 rano, to nadjechał autokar i wszyscy obecni wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy do Kołobrzegu. W autokarze atmosferka była dobra, ale nie u mnie, bo czułem się jakbym zawalił treningi i jakbym zawalił wszystko. Jednak czułem z drugiej strony, że coś mnie spotka coś miłego. No, ale jak na razie nie zapowiadało się na nic dobrego. Autokarem jechaliśmy około 3h i czułem się przytłoczony tą jazdą, bo nie lubię tyle godzin jechać, tym bardziej autokarem. Jakoś udało mi to się znieść i po tej jeździe dotarliśmy do Kołobrzegu i szliśmy do biura zawodów po pakiety startowe, w których były nasze chipy i oddzielnie jeszcze koszulka. Biuro było tak zatłoczone, że ledwo się tam mieściliśmy. Gdy już odebraliśmy swoje pakiety i koszulki, to poszliśmy do autokaru i tam się przebieraliśmy. Pogoda była taka zła, że nawet ani na chwilę nie myślałem, żeby wystartować w krótkich spodenkach i koszulce, bo pogoda nie rozpieszczała. Gdy już się przebraliśmy, to aż nie chciało się z autokaru wyjść, ale my ze Zbyszkiem nie poddawaliśmy się i pomimo niechęci wyjścia poszliśmy na rozgrzewkę. Potruchtaliśmy trochę i zbliżaliśmy się powoli do startu. Poszliśmy na miejsce startu i wyobraźcie sobie, że jakiś debil (musiałem to powiedzieć, bo inaczej tego nie można określić) zatarasował samochodem lewą część trasy i przez to lekko zawody się opóźniły (raptem minutki), ale gościa powinni zblokować i udusić za takie coś. Mam nadzieję, że dostał mandat za takie coś. No mniejsza z tym, ale tak nie powinno być. Póki co zawody po tej "minucie spóźnienia" odbyły się i ruszyliśmy. My ze Zbyszkiem ruszyliśmy spokojnie dając wszystkim się wyrwać do przodu. My spokojnie biegliśmy, bo wiedziałem od razu, że dla mnie to nie będzie dobry dzień, więc byłem ostrożny, żeby całkiem nie było źle. No i pomimo iż były wichry i deszcze i ch wie co jeszcze, to jakoś dało się biec dobrze. Nawet przez jakiś czas mi to się podobało, ale to było złudne, bo po 10 km było mi jakoś ciężko i zabolała mnie kolka i chwilę musiałem zwolnić. Jednak później wszystko wróciło do normy i biegaliśmy dalej swoje. Jeżeli chodzi o trasę, to była dosyć ciekawa, bo biegaliśmy 3 okrążenia: jedno 2.6 km oraz dwa po 6.2 km, czyli razem wyszło 15 km. Wszystkie okrążenia przebiegały przy morzu, także odczucie chłodu było jeszcze gorsze, więc na prawdę wesoło nie było. Pomyślałem sobie: jaki to człowiek jest cienias, gdy mało trenuje. Na prawdę było mi żal tego, że tak spieprzyłem luty i początek marca, że szok. Pomyślałem nawet, że jak to tak ma wyglądać, to lepiej nie biegać, bo tylko się męczę, ale z drugiej strony myślałem sobie, tyle biegania i by to wszystko miało iść na daremno, to by bez sensu, to wszystko było i po drugie czym po bieganiu bym się zajął. To były na prawdę dla mnie ciężkie chwile i na prawdę byłem w wielkim dołku, dlatego nie uważam te zawody jako udane, bo po raz pierwszy odkąd biegam miałem myśli, że bieganie jest bez sensu. Nigdy tak nie było. Były oczywiście chwile zwątpienia, ale nie aż takie. No, ale ok jakoś to przebrnęliśmy i jakoś to było. Bieg ukończyliśmy i byliśmy z tego zadowoleni, chociaż ja robiłem w zasadzie dobrą minę do pustej gry, bo do końca nie byłem zadowolony z tego. No, ale nic medale dostaliśmy i byliśmy jakoś zadowoleni. Po zawodach poszliśmy się przebrać w suche ubrania i poszliśmy sobie do autokaru. Tam sobie siedzieliśmy do momentu dekoracji. Deszcz zaczął ustępować, więc następnie wyszliśmy na miejsce dekoracji. Zostali udekorowani najpierw pierwsza szóstka następnie kategorie wiekowe i na koniec kategoria niepełnosprawnych. W czasie, gdy odbywały się dekoracje wiekowe, to ja odchodząc chwilowo od Zbyszka (mojego podopiecznego po poinformowaniu jego) poszedłem zagadać do człowieka, który jest legendą (dla mnie) w startach w Spartathlonie - gość nazywa się Zbigniew Malinowski. No i właśnie od tego czasu wszystko zaczęło się układać (po serii porażkach: pogryzienie dzień wcześniej przez psy, słabe treningi i złe samopoczucie podczas zawodów) - (poznałem osobiście Zbyszka Malinowskiego i były nawet rozmowy nad tym, że mam szansę wziąć udział w Spartathlonie - pod warunkiem, że będę trenował dużo). Wracając do Zbyszka Świerczyńskiego czekaliśmy na kategorię niepełnosprawnych, którzy wszyscy byli zwycięzcami, bo pomimo różnych przeciwności losu nie poddają się i biegają. Oczywiście Zbyszek [Świerczyński] był jednym z nich i poprowadziłem jego na podium i organizatorzy wręczyli nagrodę dla Zbyszka oraz... ku zdziwieniu i zaskoczeniu i ja dostałem też nagrodę, to była kolejna miła niespodzianka, która po osobistym poznaniu Zbyszka Malinowskiego była udana. Jednak z racji tej, że nie tylko nieszczęścia, ale i szczęścia chodzą parami, to wisienką na torcie było losowanie nagród wśród wszystkich uczestników i na zakończenie jako ostatnie losowanie był ostatni tablet do wylosowania i padło na mój numer. Normalnie, to był wspaniały dzionek. To było jakbym coś zwyciężył. Jakbym dostał jakąś nagrodę. Po wszystkich losowaniach, które się odbyły poszliśmy do naszego autokaru i wracaliśmy do domu. Najpierw autokarem do Chojnic, a z Chojnic do Bytoni podwiózł mnie Zenek Hatuna. Podsumowując ten dzionek można w skrócie powiedzieć tak: To były złego dobre początki. Mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze i to się jakoś ułoży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz