poniedziałek, 30 czerwca 2014

Nocny Bieg Świętojański oraz Lębork Maraton - 10x8=50%

Nocny Bieg Świętojański ma do siebie tę tradycję, że jest to jedyny z 4 biegów w Gdyni, który odbywa się nocą. Ten bieg był biegiem szczególnym, bo w tym biegu została zmieniona trasa i nie wiadomo, czego można było się spodziewać. Jednak pomimo tego bieg był bardzo fajny i nietypowy bo startowałem w nim z Krzykiem. Dzięki temu bieganiu z Krzyśkiem z Gdyni jestem bardzo zadowolony, bo czas był rewelacyjny. Jednak gdy przyszedł dzień maratonu, to jakby ta siła wszystka była wyczerpana i było gorzej, ale też jestem zadowolony. Podtytuł 10x8=50% jest dedykowany 10 biegu na 10 km w Gdyni a 8 symbolizuje ukończony ósmy maraton, natomiast wynik 50% symbolizuje tylko tyle skuteczności w maratonie. Szczegóły przebiegu tego wszystkiego poniżej.
Gdy skończyłem pracę o 15-tej, to do domu podwiózł mnie kusyn Dawid i wtedy poszedłem do sklepu powiedzieć, że chleba nie biorę, bo wyjeżdżam i żeby mi pani zamroziła bo go bo wezmę w poniedziałek. Wtedy ze sklepu poszedłem do domu. W domu zacząłem się przygotowywać na wyjazd i pomyślałem nad wszystkim co wziąć. Na spokojnie jeszcze się umyłem i jeszcze zabrałem rzeczy, które chciałem jeszcze wziąć i dla pewności sprawdziłem czy faktycznie leci pociąg do Gdyni o 18:04. Gdy byłem już na stówę pewien, to wtedy wyszedłem sobie o godzinie 17:20 żeby na spokojnie sobie posiedzieć na dworcu w Bytoni. Na miejscu byłem jakieś 13 minut przed pociągiem, więc sobie usiadłem i poczekałem na pociąg. Po upływie 13 minut nadjechał nasz pociąg, którym jechałem do Tczewa. W pociągu kupiłem sobie bilet, za który standardowo zapłaciłem 19.80 zł i kupiłem go do Gdyni, więc jak już dojechałem do Tczewa, to wtedy w Tczewie czekałem za nim kilkanaście minut i wtedy ruszyłem do Gdyni. Przeważnie było tak, że do Gdyni jak jechałem, to w pociągu był Jurek, ale tym razem byłem sam i ta podróż do Gdyni jakoś zleciała, bo trochę sobie porozmawiałem z jednym gościem grającym w piłkę, a wcześniej z jedną dziewczyną, która wyjeżdżała do Anglii za pracą, więc daleka podróż ją czekała. Z tym kolesiem rozmawialiśmy sobie o piłce i bieganiu aż do samej Gdyni Głównej. Ja wysiadając z pociągu poszedłem w stronę biura zawodów, które tradycyjnie znajduje się w namiotach przy Skwerze Kościuszki, ale z racji, że miałem sporo czasu, to poszedłem sobie zjeść zupę rybną do baru, gdzie jesteśmy z Jurkiem stałymi bywalcami i dostałem nawet mini rabat za zakupy, bo na prawdę co bieg w Gdyni, to my zawsze tylko do tego jednego baru idziemy. Zawsze niebieski marynarz, to jest znak szczególny tego baru, a jedzenie tam jest wyśmienite, więc smakuje bardzo. Do tej wspomnianej zupy rybnej wziąłem sobie herbatkę i powolutku sobie jadłem i rozmawiałem z miłą obsługą, która doskonale nas kojarzy, tym razem tylko ja byłem bez Jurka. Gdy już sobie pojadłem, to powiedziałem kilka miłych słówek do obsługujących i podziękowałem za pyszne jedzonko i udałem się do namiotów. Tam poszukałem sobie swój numer startowy i wypadło, że mam 2513. To podszedłem do okienka, gdzie wydawali numery, w których mieszczę się i odebrałem pakiet, w którym tradycyjnie w Nocnym Biegu Świętojańskim dostałem koszulkę. Koszulka fajna, bo ma podobny kolor do koszulki Kołobrzeg Maraton, czyli taki cytrynowo-żółty taki żarówiasty cytrynowy. Po odebraniu pakietu startowego porozmawiałem sobie z kolegami z wystawami z rzeczami i pytałem o buty uliczne, bo chcę sobie kupić i myślę, że kupię właśnie u nich, bo fajne mają, w sensie, że raczej dobre, a mówiąc po swojemu - startówki uliczne, bo do Gdyni takie właśnie potrzebuję, czyli nie na podłoże naturalne, ale na asfalt. Porozmawiałem o żelach energetycznych, że też bym kupił, bo na ultra bym potrzebował bo w lipcu wyjeżdżam i chciałbym je zamówić. Mówili, że nie ma problemu i tylko mam dać znać, to jeszcze się jakiś rabat dla mnie znajdzie i mogę śmiało zamówić. Wtedy nie miałem gdzie usiąść i kręciłem się i kręciłem, aż w końcu powiedziałem - muszę usiąść i tyle. No i chłopaki ze sklepu powiedzieli, że mogę u nich na ławce usiąść i też tak zrobiłem. Zadzwoniłem wtedy do Krzyśka i pytałem gdzie jest, bo byliśmy umówieni, że razem lecimy te zawody, ale Krzyś nie zdążył się zapisać i musiał bez numeru biec, bo nikt nie głupi, żeby płacić za start 100 zł. No i po około 15 minutach posiedzenia na ławce Krzysiek był na miejscu i konkretnie powiedziałem gdzie jestem i się spotkaliśmy. Do startu było jeszcze trochę czasu, więc poszliśmy sobie usiąść na ławeczki i sobie mniej więcej plan obraliśmy. Krzysiek popijał Isostar przed zawodami ja też trochę popiłem, żeby mieć w sobie odpowiednie nawodnienie. Zbliżała się już powoli godzina 23, więc poszliśmy się przebierać do szatni i zapinając numer startowy miałem kłopot, bo nie lubię mieć brzydko zapięte numeru, dlatego żeby było dobrze musiałem kilka razy poprawiać, żeby był na prawdę dobrze zapięty. Po kilku próbach udało się założyć go odpowiednio i wtedy założyłem na buta chip i odpowiednio ubrany wyszedłem z szatni. Krzyś się też razem ze mną przebrał w szatni i po wyjściu poszliśmy zrobić rozgrzewkę przed zawodami. tutaj muszę bardzo Krzyśka pochwalić, bo te rozgrzewki, które z nim robię są naprawdę super. Robiliśmy kilka różnych ćwiczonek, dzięki czemu nogi i mięśnie były bardzo dobrze rozgrzane. Na koniec porobiliśmy kilka sprintów i na prawdę czułem się świetnie po tej rozgrzewce. Do startu było już coraz mniej czasu, dlatego ustawiliśmy się w moją strefę czasową. Jeszcze było chwilowe przywitanie najlepszych zawodników i zawodniczek i po chwili zaczęło się odliczanie: 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1, start. Strzał z armaty ORP Błyskawica dał sygnał startu X edycji Nocnego Biegu Świętojańskiego. Początek był niezbyt udany, a może bardzo udany, bo było mało miejsca na wyprzedzanie i ci z przodu się ustawili tak, że nie można było się przecisnąć. To też przez 2 pierwsze kilometry mieliśmy słabe czasy i dopiero później wszystko się ustabilizowało. Pierwsze 5 km było wolniejsze, bo przez te początkowe 2 km nie było szans się przecisnąć. Natomiast drugą połowę przyspieszyliśmy i wyszedł lepszy czas o kilka sekund niż pierwsza półówka. Najlepsze było to, że ostatni czas wynosił chyba 3:50/km, aż niemożliwe, chociaż raczej tak było, bo ładnie przyspieszyliśmy. Krzysiek przed metą opuścił miejsce trasy i przeskoczył przez barierki, a ja jeszcze próbując kilka sekund urwać z czasu przyspieszyłem ile się da i faktycznie ten ostatni czas 3:50/km mógł wynosić tyle. Zadowolony wbiegłem na metę i czułem się świetnie, ale było mi bardzo zimno. Wtedy dostałem medal i oddałem chip i żeby nie ochłodzić się bardziej poszedłem odebrać swój depozyt, w którym Krzysiek też miał swoje rzeczy, więc od razu po odebraniu oddałem Krzyśkowi rzeczy, a ja poszedłem po kawę. Po chwili zdzwoniłem się z Markiem i  za jakiś czas się spotkaliśmy, więc czekałem jeszcze cierpliwie na mój wynik, który miał dotrzeć sms-em. Oczywiście wynik otrzymałem i byłem bardzo zadowolony, bo zająłem 422 miejsce w generalce (jeszcze to były wyniki nieoficjalne) z czasem 41m 40s netto oraz 42m 14s brutto. Także po raz kolejny start w Gdyni bardzo udany i mogę po raz kolejny być z siebie zadowolony. Tutaj oczywiście też duże podziękowania dla Krzyśka, który mi bardzo pomógł i to chyba dzięki niemu poszło mi tak super. Gdy już wziąłem sobie kawę to wtedy szliśmy już na dworzec SKM, gdzie razem z Krzyśkiem i Markiem jechaliśmy do Gdańska Oliwy i ja jechałem do Marka, u którego miałem załatwiony nocleg i u niego będę spędzał najbliższy czas, który będzie trwał aż do niedzieli, gdzie będę jechał do Lęborka na maraton. SKM-ką z Gdyni wyjechaliśmy o 02:06 i jechaliśmy wszyscy razem do Gdańska Oliwy. Jednak tylko ja z Markiem kawałek dalej jedną stację, bo Krzysiek miał bliżej do domu. Natomiast my z Markiem do niego do domu. Marek mieszka w pokoju dwuosobowym, tzn, że nie mieszka sam, ale obok ma inny lokator swój pokój, dlatego żeby nikogo nie obudzić zachowywaliśmy się bardzo cicho. Marek zrobił jeszcze małą kolacyjkę i pojedliśmy sobie. Wtedy ja poszedłem jako pierwszy pod prysznic, a później Marek. Gdy już byliśmy odświeżeni, to poszliśmy spać. Reguły nie było, do której śpimy, bo nie spieszyło nam się nigdzie. Dlatego mogliśmy sobie pobyczyć. Skorzystałem z tego i spałem aż do po południa, gdzieś tak do w pół do pierwszej po południu. Gdy wstaliśmy, to ja poszedłem pod prysznic żeby się ożywić, a Marek poszedł po mini zakupy (mówię mini, bo później szliśmy po większe zakupy). Gdy wrócił, to i on poszedł pod prysznic. Ja natomiast sobie siedziałem w tablecie grając w gierkę. Wtedy Marek powiedział że pójdziemy na większe zakupy w sensie, że coś na obiad kupić. No i wtedy odłożyłem tableta i zostawiłem go w pokoju, ubraliśmy buty i poszliśmy na miasto. Poszliśmy jednak inną drogą, bo była w dzień dostępna i mogliśmy iść na skróty. Poszliśmy sobie do sklepu o nazwie dwóch solenizantów, którzy 29 czerwca mają imieniny, czyli Piotr i Paweł. Marek sobie kupił sos i pierś chyba z kurczaka, mi natomiast kupił ryż brązowy fasolkę strączkową i masło orzechowe, a do picia kupiliśmy jakieś mleko smakowe, ja o smaku czekolady, a Marek bananowym. Po zrobionych zakupach usiedliśmy sobie na ławce przed wyjściem i zadzwonił do mnie Krzyś i pytał gdzie jesteśmy. Mówiłem, że siedzimy na ławeczce w supermarkecie Piotr i Paweł. Po chwili wyszliśmy z tego supermarketu i Krzyś szedł w naszą stronę, a my w jego. Gdy już się spotkaliśmy, to następnie poszliśmy do kasy SKM kupić bilet do Lęborka na jutrzejsze zawody. Powoli wtedy już szliśmy w stronę domu, a Krzyś poszedł na SKM i jechał do domu. My natomiast poszliśmy do Marka, gdzie będę spał. Jednak do snu daleko, więc po przyjściu Marek zrobił nam obiadokolację, bo była już godzina po 18-tej i między czasie jak obiad się robił, to my oglądaliśmy sobie mecz Argentyna vs. Iran. Do meczyku sobie otworzyliśmy po jednym browarku i jak już obiad się zrobił, to wtedy obiadek jedliśmy popijając piwkiem. Gra Argentyny była bardzo słaba, a ja kibicowałem Persji, bo lubię ten kraj, a nawet ich gra mi się podobała. Argentyna nie zasłużyła na to zwycięstwo. No nic tym meczem byłem trochę wkurzony, bo zawsze tym co kibicuję przegrają, dlatego też wkurza mnie ta piłka nożna. No, ale nic. Jeden mecz się skończył i wtedy był czas na drugi: Niemcy vs. Ghana. Tutaj sobie otworzyliśmy sobie drugie piwko i oglądaliśmy ten mecz. Ten mecz był zdecydowanie ciekawszy. Ja kibicowałem Ghanie, bo ich gra mi się podobała. Według mnie oni zasłużyli na zwycięstwo, a głupi Klose musiał strzelić na 2:2, może gdyby nie on, to by Ghana z nimi wygrała. Chociaż z drugiej strony Niemcy, to bardzo dobra drużyna, więc to też swego rodzaju klasa, bo jakby nie patrząc, to Niemcy są jedną z niewielu Europejskich drużyn, które jeszcze grają w tym Mundialu. No, nic po meczyku, a czasami, gdy meczyk się zacinał, to pograłem sobie w grę na tablecie, wtedy po meczu poszedłem pod prysznic i poszedłem spać, gdzieś około pierwszej godziny w nocy. Pociąg do Lęborka miałem o 4:42, więc musieliśmy wstać już o godzinie 3:45. Wtedy zjedliśmy jeszcze śniadanko małe i poszliśmy na SKM-kę, która pojedzie na Lębork. Marek mnie odprowadził na dworzec i tam chwilę poczekaliśmy za SKM-ką, bo byliśmy jakieś 20 minut przed czasem. Wtedy przyszedł Krzyś i jeszcze sobie porozmawialiśmy we trójkę, ale na prawdę ja i Krzyś byliśmy tacy zamuleni, że szok. Wiedzieliśmy, że start w maratonie nie będzie udany w sensie, że czasu jakiegoś rewelacyjnego nie uzyskamy. Gdy już nadjeżdżała nasza SKM-ka, to podziękowałem za miło spędzony czas Markowi i my z Krzyśkiem jechaliśmy SKM-ką do najpierw Wejherowa, gdzie mieliśmy przesiadkę do już wtedy Lęborka. Zamuleni byliśmy strasznie, dlatego próbowaliśmy troszkę w SKM-ce spać. Jednak to przez jakiś czas było słabe, bo obok nas siedział człowiek czkawka i to nam przeszkadzało. Dopiero jak wysiadł, to wtedy mogliśmy troszkę pospać. Po upływie około 2/3 trasy zjedliśmy śniadanko. Gdy już zbliżaliśmy się do Lęborka, to powoli wzięliśmy swoje rzeczy i gdy już się pociąg zatrzymał w Lęborku, to wysiedliśmy. Gdy już byliśmy na zewnątrz, to mogłem podziwiać widok nawet ładnego miasta Lęborka. Udaliśmy się wtedy do biura zawodów i po drodze widzieliśmy ładne widoki jakie ma do zaoferowania miasto Lębork. Wtedy ja poszedłem na badania lekarskie, które były na zasadzie spojrzeli na mnie i mówili - pan jest młody i zdrowy i dostałem pieczątkę - zdolny do biegu. Ja myślałem, że nie wiadomo co to będzie, że różne badania będą robić, a tutaj tylko takie coś. No i gdy już poszedłem po pakiet, to wtedy z Krzyśkiem udaliśmy się na plac, gdzie odbierałem chip. Myślałem sobie idąc na ławeczki, że żadnych znajomych, ale później się okazało, że sporo było znajomych i sobie po troszku z każdym porozmawiałem. Bywało tak, że dużo ludzi zaliczało nocny bieg świętojański, także nie byłem tym jedynym. Wtedy poszliśmy na ławeczki, które wyglądały jak trumny i się śmialiśmy, że jak będzie z nami źle to nas w te trumny włożą. Tak sobie posiedzieliśmy i odpoczywaliśmy przed zawodami aż do godziny 20 minut przed startem, gdzie poszliśmy wtedy do namiotu i się przebieraliśmy. Po przebraniu się oddałem rzeczy do depozytu i wtedy ja poszliśmy do toalety. Wtedy poszliśmy robić rozgrzewkę przed startem. Ta była ciężka, bo byliśmy strasznie zamuleni. Jednak nie ma co się dziwić, bo Gdynia wyszła super i sił już nie było na te zawody. No nic pozostały minuty do startu, więc powoli szliśmy na start. Najpierw startowali wózkarze, potem po 6 minutach padł strzał dla nas i zaczęło się. Z początku tempo było wolne i miało tak być. Krzyś mi wszystko podawał jakie jest tempo i przewidywalny czas na jaki lecimy. Biegało się co prawda dobrze, ale tempo nie było rewelacyjne, bo my zamiast przyspieszać, to zwalnialiśmy. Pierwsza piątka leciała nam dobrze, bo lecieliśmy na taki czas co w zasadzie planowaliśmy, z tym, że był już kilka sekund gorszy. Druga piątka, to jeszcze gorszy czas i tak w zasadzie było do ostatnich kilometrów, kiedy to końcówkę troszkę przyspieszyliśmy.


Tutaj muszę powiedzieć, że nie miałem po raz pierwszy na maratonie ściany jak to zawsze było. Były momenty słabsze, ale ściany nie było. Ostatecznie ukończyłem maraton z czasem 3h 38m 20s i z tej radości zrobiłem na mecie fikołka. Byłem może zamulony, czas nie był może rewelacyjny, ale za to ósmy maraton ukończony. Gdy już byłem na mecie dostałem wodę oraz piwo cytrynowe Warkę bez alkoholu i na chwilę usiadłem sobie na ławeczce, bo było ciężko. Po chwilowym siedzeniu poszedłem z Krzyśkiem lekko się porozciągać i wtedy poszedłem do budki Idee Caffee po kawę. Można mówić, że to była głupota lecieć dzień po dniu zawody, ale z drugiej strony pomimo tego było i tak bardzo dobrze. Wtedy poszedłem do namiotów po depozyt i poszedłem pod prysznic. Jeszcze zapomniałem ze sobą wziąć grzebienia i mydła, dlatego pożyczyłem od jednego kolegi żel pod prysznic. Gdy się umyłem, to wtedy poszliśmy z Krzysiem zobaczyć rozdawanie nagród. Trwało to sporo czasu, bo były to mistrzostwa Polski weteranów oraz mistrzostwa wojska Polskiego, dlatego na trasie też nam picie podawali żołnierze. Atmosferka ogółem była fajna i było po prostu warto jechać. Dobrze też było to, że na spokojnie sobie mogliśmy posiedzieć i nam nie spieszyło się, dlatego pozostaliśmy niemalże do końca. Wtedy wiadomo szukaliśmy połączenia do domu. Mieliśmy dobrze, bo pociąg jechał o 15:57 czy jakoś tak. W każdym bądź razie ja kupiłem SKM-kę z Lęborka do Gdyni Głównej, a Krzyś 5 przystanków bliżej, czyli do Gdańska Oliwy. Myśląc, że będę bardzo dużo czasu na kolejny pociąg z Gdyni Głównej do Tczewa, to zapytałem jednych panów na jaki pociąg czekają, bo ja jadę do Tczewa i ku zdziwieniu to był pociąg do Tczewa i kurde super się ucieszyłem, bo był tam konduktor (tym razem wporzo gość), który jechał na Chojnice i wiedziałem wtedy, że mi nie kitują. No to wtedy wsiadłem w ten pociąg z tym gościem i jechaliśmy do Tczewa. W Tczewie pociąg już czekał jadący na Chojnice i wsiadłem do niego i dojechałem aż do Bytoni. Wysiadłem z pociągu i szedłem prosto do domu, prosto może nie, ale drogą, bo prosto by się nie dało.

Podsumowując te dwa starty. Pytanie, czy jest sens robić następnym razem takie coś? Czy warto ryzykować i spróbować sił następnym razem? Czy może lepiej już tak nie robić i skupić się tylko na jednym starcie? Te pytanie myślę, że dają do myślenia, bo można tak zrobić, ale jaki to ma wtedy sens, skoro już nie ma tej świeżości.

2 komentarze:

  1. Ha, ha, ha, człowiek czkawka wymiatał! No ja myślę, że nie ma co czegoś takiego więcej powtarzać, zwłaszcza jeśli to ma być maraton po biegu na 10 km. Kiedyś robiłem kombinacje tego typu, ale to był na przykład bieg na 800 metrów po biegu na 3 km i wtedy więcej szybkości trenowałem, rozciągania, byłem młodszy i mięśnie były bardziej elastyczne. Robiłem też na przykład dwie imprezy InO jednego dnia, ale jednak w InO tak szybko się nie biega, sporo się stoi lub wolno idzie, bo trzeba uważnie nawigować. No chyba, że robić takie połączenia, ale ze świadomością, że drugi bieg będzie słabszy, czyli biegać go tak tylko na zaliczenie, bo szarpanie na drugim biegu skończy się cierpieniem na trasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doświadczyliśmy tego więc obydwoje wiemy o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń