niedziela, 27 października 2013

Nocna ściema bez ściemy

               Noc z 26/27 października, to przez 3 lata kojarzona jest z imprezą o nazwie Nocna Ściema, która odbywa się zawsze wtedy, gdy nasze zegarki są przesunięte o godzinę do tyłu. To właśnie wtedy pobijamy nasze wyniki i zamiast np maraton robimy w normalnym czasie w 3h 22m 12s, to tak na prawdę robimy go w 2h 22m 12s :). Także jesteśmy bardzo dobrymi biegaczami, bo potrafimy jeden raz w roku poprawić swoje czasy o jedną godzinę :). No, ale żeby to tak nie wyglądało kolorowo, to popiszę jak przeżyłem tę przygodę i jak w ogóle to wszystko wyglądało chronologicznie, bo ja jestem taki, że gdy piszę moje teksty to tutaj musi zostać ustalona pewna harmonia i nie mogę sobie pozwolić, żeby to był z tego bałagan. Do czego dążę? A no do tego, żeby wszystko było zgodnie z planem. No i obaczta jak to wyglądało z mojej strony. A oto i to było tak:
Gdy wczoraj zadebiutowałem w szkole, to wiedziałem, że dzisiaj będę miał problem z pójściem do szkoły, ale na szczęście wczoraj wytłumaczyłem swoją dzisiejszą nieobecność i jest wszystko ok. Natomiast mój dzionek wczoraj wyglądał tak, że przyjechałem ze szkoły i się kurturalnie umyłem. No i potem pakowałem najważniejsze rzeczy. Wziąłem laczki klaczki buty biegowe, które już złapały gumę, więc to była taka jazda jak na flaku na rowerze, albo samochodzie. Musiałem to jakoś znieść i podniesiony emocjami tego, że chcę powalczyć na zawodach, to wyszedłem na pociąg coś koło 19:48, czyli jakieś około 12h temu od tego czasu co jest teraz - no dobra 13h, bo czas został przesunięty o jedną godzineczkę pizdeczkę. No i normalnie czasami trzeba było iść krokiem defiladowym jak to bywa, kiedy z deczka się spóźnisz. No, ale cóż mieszkamy w takim kraju, gdzie jest wszystko robione na ostatnią sekundę i ostatnie ułamki sekundy. Jednak nie musiałem biegać na pociąg, co jest u mnie sukcesem, bo czasami potrafię na prawdę późno wychodzić, ale i tutaj tego się uczę, żeby jak najszybciej wychodzić i o normalnej porze wyjść. Czy już człowiek będzie całe życie się uczył bo jeśli tak, to chyba od nowa do zerówki pójdę i poprawię błędy ze szkoły podstawowej. Powinni wymyślić zerówkę zaocznie, może by jak człowiek na stare lata pobawił się samochodzikami, to by skumał na czym polega życie. No na czym wg was polega życie? Hę? Dobrze! Na tym, żeby być spoko kolesiem i pomagać innym oraz olać system, który nas "niby" żywi. No dobra powróćmy do zawodów, a raczej do ich dojazdu. No to skoro już na ten dworzec PKP Bytonija Polakija dotarłem, to poczekałem na pociąg do dziewczyn. Myślę, że go mam, ale żadna nie chce mi powiedzieć "chodź ze mną cukiereczku". No nic skoro nie pociąg do dziewczyn, to przyjedzie pociąg taki co ludziów wozi. No i kuźwa normalnie szok, bo ten pociąg co ludziów wozi przyjechał o 20:13, czyli miał spóźnienia 00h 00m 00s 000ss 0000us 0000000000ks - (ks - kilo milionów sekund, czyli (zapiszę to słownie) jeden do stu piorunów do minus siódmej potęgi. A więc taki był dokładny, że się w ogóle nie spóźnił. No to gdy się zatrzymał, to wsiadłem do niego i poszedłem do prezesa i kupiłem bilecik tylko do Czerska, bo jeden pan miał dla mnie z Czerska do Chojnic kupione. O od razu tutaj się zatrzymnę na tym, bo pamiętacie jak mówiłem o tym jak idzie kasjerkę zakręcić, to było coś takiego - przepraszam, czy ten pociąg jedzie do Tczewa przez Starogard (oczywiście byłem wtedy w Łęgu). Kobieta się zmieszała trochę bo nie wiedziała co mówić, bo tak zakręciłem ją że szok. O tym też legendy głoszą. Szkoda, że tutaj nic nie zrobiłem czegoś podobnego. O wiem jak pojadę do Gdyni, to coś zrobię takiego. No, ale nic dojeżdżam do Czerska i wsiada mój kolega, którego jestem psem przewodnikiem - oczywiście nie obrażając Mariusza K. Od tej pory trzymamy się razem i co by nie było jestem odpowiedzialnym za pana Zbigniewa Ś. W podróży sobie pogadaliśmy, bo zanim dojedzim do Choinek, to minie troszkę czasu. Jednak czas zleciał bardzo super ekstra szybko jak pociągi włoskie gondolino kokolino, gdzie potrafią zapierdalać (przepraszam za słownictwo) po 240 km/h. Nie obejrzeliśy się i już byliśmy w Choinkach. Nie, nie, nie myślcie, że ja tak źle prowadziłem, ale Choinki, to inaczej, czyli po mojemu - Chojnice. Wyszlim, poszlim i nas nima. Poszlim my se do baru Tarasco rozwalić kilka łbów. A tak na prawdę posiedzieć i poczekać na samochód, który nas ma stamtąd zabrać do Koszalina dziedzina. Jednak zanim przyjechał ten samochód, to wychlapałem herbatkę ciepłą i oglądałem mecz Wisły Craców z Pogonią Szczecin. Wisła wygrywała 1:0, ale kuźwa co to była za gra to ja pierdolę (nie mogę się powstrzymać wybaczta). Gdyby Pogoń miała więcej szczęścia, to Wisła by zawisła i by tańczyła wśród pomarańczy. Wynik jaki był do końca to nie wiem ,bo po jakimś czasie jakieś pół hy po naszym wejsciu do baru przyjechał driver Andrzej Kubica (nie no nazwisko nie takie :). Pojechalim wtedy w stronę już Koszalina, ale po drodze bralim dwóch gości - pierwszy to ma na imię Jurek (Bosh - więcej nie mają Jurków w tej Polsce, bo wszędzie, gdzie się nie przewinę na biegach, to tylko słyszę albo o jakimś Jurku, albo z jakimś rozmawiam Jurkiem. A zresztą no tak, nie ma co się dziwić, bo imię Jurek jest popularity, gdyż iż ponieważ to imię przybrał Scott. Ten ultra maratończyk, który wpierdala tylko zielone, czyli roślinki i gość się czuje lepiej niż ci co jedzą i wpierdalają kichę. Dobre co nie? Też ja nie żra mięsa, bo nie chca. No dobra gdy już wzielim Jura ze sobą, to wtedy przyszło nam jeszcze wziąć jednego gościa. Ten miał na imię też Jurek (nie no żartuję) - on miał na imię Zbyszek chyba. Nie wiem teraz. No, ale nic w każdym razie jak go wzięliśmy, to wtedy już jechalim do Koszalina na zawody. A żeby nie było nudno, to ja się zajmowałem sprawami dentystycznymi, czyli wyrywałem sobie zęba, bo mnie wkurwiał (znowu wulgaryzm - sory już nie będę). Gdy już go wyrwałem to go wywaliłem przez okno. No to wtedy gdy już mogłem normalnie pogadać jak człek, to wtedy pogadalim o zawodach i o startach. Ja mówiłem, że mam już kilkanaście startów ogółem zaliczone i jeden ultra maraton. Droga minęła dosyć szybko i się nie obejrzelim, a już bylim w Kroejszy (no w Kroejszy może nie, bo to kurwa daleko jest, ale za to w Koszalinie (jakby co to nie powiedziałem tego (..."bo to kurwa daleko jest"...). Gdy już dotarlim na miejsce, to poszlim po nasze pakiety startowe i bez problemu je dostalim. Poczekalim, aż koledzy odbiorą swoje i wrócilim do samochodu, po swoje rzeczy, a w wolnym czasie pogadalim o statystyce. Zasada była jedna - bezpieczeństwo & czujność. No to gdy już wzięlim swoje rzeczy z samochodu to poszlim my se normalnie do szatni i się przebieralim już na ubiór, w którym starowalim - ja spodnie i nic więce oraz krótka koszulka. Ciepło było, to nie mogłem się ciasno ubierać, to wziąłem tylko spodnie. No i gdy wszystko już mielim to co trza, to wtedy zanieślim nasze rzeczy do despozytu i wtedy poszłom się jeszcze zesrać na gromadę do bombardiera. To było moje ostatnie sranie przed bieganiem. Wtedy gdy już pozostało kilkanaście minut do startu, to wtedy lekko się rogrzewaliśmy, ale mi się nie chciało rozgrzewać - mówię - a tam pierdolę (sory) nie chce mi się i olałem to. No i gdy już było kilka minut do startu, to przeszliśmy około 100 m dalej, bo był na stadionie na bieżni. Po przywitaniu wszystkich speaker przeczytał nazwiska tych zawodowców, którzy udawają, że biegają, bo biegają dlatego, że biegają biegająco i biegają dla kasy. No i po chwili padł szczał ze snajperki, którą uruchomił Adrian i bieglim. Mielim do biegania 4 okrążenia po 5 km. W matematyce to wychodzi 20 km, ale ogry mają inny system naliczania kilometrów i wychodzi im, że te 20 km, to tak na prawdę 21.0975 km. No i zaczęlim pierwsze okrążenie. Pierwsze okrążenie było lajtowe i trzeba było się przepychać, bo ciasno było na ulicy i to było spowodowane słabszym czasem, czego trudne technicznie momenty to potwierdzały. Pierwsza pętla pobiegliśmy raczej dobrze, bo czas mieliśmy 25:46. Drugą połowę pobiegliśmy prawie o minutę szybciej niż poprzednią i uzyskaliśmy czas 25:04. Zaskoczeniem była pętla nr 3, w której Zbyszka dopadł lekki kryzys i tę pętlę przebieglim w czasie 26:08, czyli 56 sekund wolniej. Jednak 4 okrążenie, to był już wielki sukces i pocisnęliśmy czas 25:20. Czyli łączny uzyskany czas, to 1h 41m 38s. Byliśmy zadowoleni z naszego wyniku, tym bardziej, że planowaliśmy na czas 01:45, a z racji tej, że jest aż o 4 minuty lepszy, to jest jeszcze lepiej. Po zawodach szliśmy po swoje depozyty i spytaliśmy jednego z organizatorów, gdzie mamy iść. Chłopak ten był bardzo w porządku, bo nas zaprowadził tam i poszliśmy zaraz pod prysznic. Ulga jak cholera i było super. Po prysznicu poszliśmy na salę gimnastyczną, gdzie będzie ceremonia wręczenia nagród najlepszym zawodnikom. Do tego momentu było daleko, to sobie spiliśmy ja herbatkę, Zbysiu kawę i posiedzieliśmy sobie trochę. Pogadaliśmy z jednym gościem i mówił, że wygraliśmy kategorię. To nas bardzo ucieszyło. Po chwili ja poszedłem się położyć, bo byłem zmęczony. Już lekko sobie spałem, ale obudziłem się, bo mnie skurcz złapał w nogę i musiałem się obudzić i rozchodzić lekko ten uraz. Gdy już przestało boleć, to wtedy zacząłem srać. I chodziłem co jakiś czas do toalety. Wtedy jeszcze pogadaliśmy sobie jednym potem drugim gostkiem. Poczekaliśmy w takim momencie na zakończenie wręczenia nagród. Na szczęście już nie czekaliśmy na dodatkowe losowania, to od razu organizator zaczął czytać miejsca, kto jakie zajął. Gdy już wszystko wiedzieliśmy, że Zbyszek zajął pierwsze miejsce w swojej kategorii. to poszedłem zaprowadzić jego na podium. Gdy już otrzymał swoją nagrodę, to wtedy poszliśmy do samochodu i tam czekaliśmy aż dwaj panowie odbiorą swoje nagrody jako maratończycy i wtedy postanowiliśmy wracać do domu, gdyż o 10:32 miał jechać pociąg z Chojnic. W samochodzie zamuła totality, bo kurde zmęczenie już się narastało. Jedak to dało się. No i gdy wrócili, to wtedy zapakowali swoje rzeczy w samochód i jechaliśmy do Chojnic. W samochodzie prawie, że cały czas spałem, ale Jur mówił, żebym na niego nie wpadał, bo ciągle spadałem na niego. No to ok od wtedy uważałem już żeby nie spaść na niego. Po niecałych dwóch godzinach jazdy wyszliśmy z samochodu i poszliśmy na PKP. Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do pociągu, który zabrał nas do Czerska - znaczy Zbyszka do Czerska mnie do Bytoni.
Mówiąc skrótem - jeśli chodzi o zawody, to uważam je za udane, bo na prawdę czas był dobry i samopoczucie też było ok, to jak tutaj nie ma się podobać. Tymi słowami kończę ten tekścik. Udanego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz