niedziela, 30 listopada 2014

Bieg Niepodległości - historia lubi się powtarzać

Jest 11 listopada 2013 roku, oraz 11 listopada 2014 roku. Można się zastanawiać dlaczego porównuję te dwie daty. Są dwa powody: - po pierwsze ukończyłem po raz drugi GP Gdyni; - drugi to ten, gdzie po raz drugi popełniłem błąd w jedzeniu przed zawodami. No właśnie. Tutaj się zatrzymajmy na chwilę...
.. Można by się zastanawiać, dlaczego tak się stało? Dlaczego poprzedni rok mnie nie nauczył, żebym w tym roku nie popełnił tego samego błędu? Co mnie skłoniło do tego, żeby jeść 1,5h przed zawodami? Te pytania są taką zagadką, na które nie jestem sam w stanie na nie odpowiedzieć. Myślałem, że tym razem nic się nie stanie i myślałem, że uda się to ogarnąć i że nie będzie problemu jak w poprzednim roku, a tutaj niestety było podobnie. Z drugiej strony miałem też szczęście, bo udało się sytuację opanować i uzyskałem lepszy czas niż rok temu, więc nie jest aż tak źle. No ale zacznijmy od początku. Otóż, gdy wieczorem poprzedniego dnia napisał do mnie Spadik mówiąc, że jedzie też na te zawody, to powiedział, że jak chcę to mogę jechać z nim. No i się na to zgodziłem. Wtedy następnego dnia uzgodniliśmy plan, o której Spadik będzie czekał na mnie w Swarożynie. Wyszedłem na pociąg wg planu i o 11:33 wyjechałem pociągiem z Bytoni. Kupiłem bilet do Swarożyna i po 29 minutach byłem na miejscu. Na stacji Spadik czekał już na mnie i wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Gdyni. W Gdyni byliśmy o 13-tej. Następnie udaliśmy się do biura zawodów, między czasie szukaliśmy najpierw miejsca do postoju i jechała z nami  koleżanka Spadika o imieniu Gosia. Wtedy razem wszyscy udaliśmy się do biura zawodów i po drodze spotkałem Jurka. Ucieszyłem się, bo ostatnio widzieliśmy się w Gdyni w Biegu Europejskim 11 maja. Następnie razem wszyscy poszliśmy do biura zawodów odebrać swoje pakiety startowe. Porozmawialiśmy sobie z kilkoma zawodnikami i poszliśmy zjeść coś - ja poszedłem popełnić ten sam błąd co rok temu. Jedząc już w barze zupę wiedziałem, że będzie źle, bo czułem, się ciężko. No, ale nic, gdy już zjadłem zupę, to podziękowałem i wyszliśmy. Poszliśmy wszyscy powoli przygotowywać się do startu, wtedy poszliśmy zrobić jeszcze rozgrzewkę. Poszedłem jeszcze do toalety i wróciłem dalej jeszcze na rozgrzewkę i powoli poszliśmy do lini startu. Ustawiłem się w dobrym miejscu i czekaliśmy wszyscy na rozpoczęcie. Po chwili padł strzał z ORP Błyskawica i ruszyliśmy na bieg niepodległości. Początek był dobry, bo czasy były obiecujące i wydawałoby się, że będę w stanie utrzymać dobre tempo. Niestety dobrze tylko było do 3 km, potem było coraz gorzej. Czasy z km na km były słabsze. Chciałem przyłożyć przed bulwarem, ale nie było jak byłem taki ciężki, że po prostu byłem skazany na to, że nie dam rady szybciej biec. Gdy spojrzałem na zegar przy końcu ulicy Świętojańskiej, to kurde wiedziałem, że będzie źle no i dlatego już na bulwarze nie dawałem rady przyłożyć. No cóż historia lubi się powtarzać, ale gdy dobiegłem na metę, to spojrzałem na czas i wyszło, że mam jednak lepszy czas niż rok temu. Chociaż coś było w tym wszystkim pocieszeniem, tym bardziej, że różnica wynosiła o ponad minutę. Gdy już przekroczyłem linię mety, to poszedłem odebrać medal i oddałem chip. Następnie szukałem Jurka i Spadika. Jakoś udało się w tym tłumie ich znaleźć. No i wtedy krótko jeszcze sobie porozmawialiśmy i Krzyś był też tam i wtedy ja z Jurkiem śmigaliśmy na pociąg, który mieliśmy o godz 15:50. Zanim wszystko ogarnąłem, tzn piłem herbatę (bo na kawę za późno) i odebrałem depozyt potem poszukiwanie się w tłumie, to trochę potrwało. Jeszcze Spadik mi szukał połączeń, no i wtedy ja znalazłem Jurka i razem szliśmy na dworzec. Pociąg mieliśmy (jak już wspomniałem) o godz 15:50, dlatego wyszliśmy szybciej i kupiliśmy bilety - ja do Bytoni - z przesiadką w Tczewie, a Jurek do Malborka. W pociągu sobie pogadaliśmy jeszcze z innymi biegaczami, którzy też wracali do domu i ja z Jurkiem wypiliśmy sobie po jednym piwku i kultura była. Gdy już dojechałem do Tczewa, to pożegnałem się z Jurkiem i wysiadłem na stacji w Tczewie. W Tczewie niestety czekałem 2h na pociąg do Bytoni, bo nie było innego wyjścia. Na szczęście ten czas zleciał szybko i nawet wcześniej można było wsiąść do pociągu byle jakiego. Gdy już minął czas odjazdu, to jechałem do Bytoni i z dworca do domu. Szedłem z wujasem i jedna dziewczyna z nami szła. Pamiętam jeszcze, że było tak ciemno, że drogi nie było widać, dlatego musiałem włączyć latarkę w telefonie i powiedziałem do tej dziewczyny, żeby do nas dołączyła, bo była kawałek z tyłu i oświetlałem nam trzem drogę. Razem we trójkę szliśmy do ulicy Szkolnej, wtedy ta dziewczyna szła dalej, a ja z wujkiem do domu ona do siebie a ja do siebie.
Podsumowując ten bieg, to trzeba wyciągnąć wnioski:
- po pierwsze - nigdy, przenigdy nie jedz ciężkich rzeczy tak krótko przed zawodami;
- po drugie - chyba lepiej być na zawodach szybciej niż na ostatnią chwilę. Mam nadzieję, że te wnioski wyciągnę na następnych zawodach i nie popełnię tego błędu po raz trzeci. Jeszcze na koniec dwie takie nowinki. Pierwsza, to dzięki startom w biegach w Gdyni GP zająłem bardzo dobre miejsce w klasyfikacji czterech biegów zajmując 276 miejsce na 2534. Druga, to ta, że dzięki startom we wszystkich czterech biegach GP Gdyni złożyłem kompletny medal daru pomorza. Medal piękny a i fotki zobaczcie sami:


                                          Fotka zrobiona u mnie w domu.


                                          W ręku trzymam statek "Dar Pomorza".


                                          Statek płynie na tratfie.


                                          Statek płynie jak po Polskiej krainie.


                                          Statek na morzu.


                                          Fale się wzbierają, idzie sztorm.


                                          Blask Księżyca oświetla statek.


                                          Sztorm na morzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz