wtorek, 14 listopada 2017

Bieg Niepodległości - Poznań 2017 'Unikatowy medal'

10.11.2017 roku - piątek. tego dnia zacząłem swoją przygodową podróż do Poznania Głównego, gdzie miałem się spotkać z Pondżolem i odebrać swój pakiet startowy. Wszystko ładnie pięknie, ale jest jedno, aallee. Poniżej zobaczcie sami co z czym się je.
Otóż, gdy w piątek wróciłem z pracy, którą skończyłem o 14-tej, to wtedy postanowiłem sobie, że pojadę do Poznania na bieg, ale ta decyzja była podjęta od ręki, gdy skończyłem pracę. Jeszcze trzy dni temu, czyli w czwartek wzięła mnie grypa i wyjazd był wielkim takim znakiem o takim ?. Dlatego decyzję o wyjeździe podjąłem w piątek po pracy. Przychodzę do domu i mówię - jadę do Poznania. Wtedy szybkie przygotowanie się do wyjazdu, które trwało zaledwie kilka minut, bo zależało mi na tym, żeby zdążyć na pociąg z Bytoni do Tczewa, który wyjeżdżał o 15:23. Pech tak chciał, że nie miałem przy sobie żadnej kasy, bo w sklepie oddałem dług i rozliczyłem się z kierowcami. No to wziąłem swoją kartę kredytową i chciałem nią zapłacić za pociąg. Gdy już doszedłem do dworca w Bytoni, to patrzę i pociąg nadciąga i że się nie ociąga i przyjechał co do sekundy jak w szwajcarskim zegarku. Gdy wchodzę do pociągu to zapytałem konduktora, czy można zapłacić za bilet kartą kredytową, wtedy usłyszałem odpowiedź, że nie. No, ale pomimo tego - konduktor powiedział, że mogę wejść. Podziękowałem panu i usiadłem sobie i zapytałem, o której ten pociąg pojedzie na Chojnice, bo wypłacę z bankomatu kasę i oddam. Ten miły pan powiedział, że o 17:44, czyli mi to pasito, bo starczy czasu by wypłacić pieniądze i oddać. Gdy już dojechaliśmy do Tczewa, to wysiadłem i dzięki Pondżolowi, który mi powiedział, o której mam pociąg z Tczewa do Poznania Głównego, wiedziałem, że mam dość czasu. No i tutaj była zaskoczka na wielki plus, bo później poszedłem do tego pana i mówię, że chcę zapłacić za bilet, a pan powiedział, że nie trzeba. No i tutaj byłem mega zaskoczony, że w sumie pojechałem za free do Tczewa. No to skoro tak, to mając dość czasu poszedłem sobie zjeść zapiekankę i pójść na peron, z którego pojedzie pociąg przez Poznań. Gdy kupowałem bilet na Poznań, to zdziwiłem się, że miejsca w drugiej klasie są już zapełnione, to postanowiłem, że pojadę pierwszą klasą. Tę transakcję realizowałem kartą płatniczą, ale jeszcze żeby się w podróży nie nudzić, to postanowiłem sobie kupić karty do gry w kiosku w Tczewie i to dwie talie, bo lubię grać w Remi Brdge'a. Gdy poszedłem do pierwszej klasy, to miałem małą stresówkę, bo tutaj każdy elegancki i wypasiony i każdy ma jakieś urządzenia typu tablet i laptop, a Mariuszek ubrany był na luzie w dresie wypasione spodnie oraz bluzę niebiesko-białą niczym flaga Argentyny, albo barwy chusty buf firmy Brooks, bo ją też wziąłem na wypadek przypadek, gdyby mnie w Poznaniu wywiało do rzeki Odra. Na szczęście obyło się bez tego złego ,ale jest jedno ale. Wracając do pociągu pierwszej klasy, to muszę przyznać, że jest o wiele większy komfort jazdy pierwszą klasą niż drugą, ale tutaj nie ma z kim zbytnio porozmawiać i nawet tak zbytnio też nie chciałem rozmawiać, bo nie. No, ale w końcu pomyślałem, że nie będę trzymał mordy zamkniętej, bo pomyśleli by, że jestem mordziakiem z super Mario :). No i sobie porozmawiałem z jednym chłopakiem, który też siedział w tym przedziale i rozmawiałem o bieganiu, czym się zajmuje no i takie tam podstawowe rozmowy na różne tematy. No i gdy nastąpił moment, że już mi się nie chciało zbytnio rozmawiać, a z drugiej strony zgłodłem, to poszedłem sobie do Warsu na dobry obiad oraz dobre piwko. Zapłaciłem może ponad 50 zł za wszystko, ale co sobie będę żałował. Wtedy wróciłem do mojego wagonu, który miał nr 12 i siedzenie 76 środek. Chwilkę jeszcze sobie posiedziałem tam i wtedy za jakiś czas jeszcze sobie dwa piwka wypiłem, ale to było wszystko z pełną kulturką. No i gdy była godzina 20:32 chyba, to pociąg dotarł do Poznania Głównego po około 5 minut spóźnienia. Gdy wyszedłem z pociągu ubrany bez kurtki i na bluzie oraz chuście buf (barwy niebiesko-białe), to nie spodziewałem się tego, że tak będzie zimno. Zimniej było wtedy, gdy organizowaliśmy marsze na orientacje kilka lat wcześniej i one też się nazywały ZIMnO. Wtedy była akcja animacja zdzwonienia się z Szawłem i już wtedy szliśmy razem wszędzie. Najpierw poszliśmy, a raczej pojechaliśmy tramwajem po pakiety startowe do biura zawodów, które było na targach na ulicy Niepodległości. No i po odebraniu pakietu startowego udaliśmy się na ulicę Grochową, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Gdy przyszliśmy do tego domu, to przyszedł jeden taki fajny starszy facet, który był właścicielem tego lokalu i to był naprawdę gość z klasą. Jednak najpierw się rozpłaszczyliśmy - chociaż nie mieliśmy płaszczy, ale byliśmy spłaszczeni od zimna, a następnie porozmawialiśmy sobie z tym panem i opowiedzieliśmy i powiedzieliśmy, że my z Pondżolem i naszym przyjacielem jesteśmy trójką z jednej miejscowości, którzy biegają maratony. No i ten pan tomek opowiadał też nam o historii Poznania i rozmowa była fajna. Do rozmowy dołączyła jedna dziewczyna, która też wynajmuje lokal i też będzie biegała w sobotni dzień w biegu niepodległości. Gdy już sobie porozmawialiśmy, to wtedy poszliśmy po prychę - najpierw Pondżol, wtedy ja. Następnie pograliśmy sobie w karty i słuchaliśmy muzy przed jutrzejszym startem. Pawełek był zmęczony, więc poszliśmy dosyć szybko spać. Ja o dziwo nie mogłem spać pomimo iż było wygodnie. No, ale w końcu i ja zasnąłem, ale to było już tylko trzy godziny do pobudki. Wtedy o godzinie 7 rano była ta pobudka i wstaliśmy. Ja byłem strasznie zamulony, ale i zarazem zmotywowany startem. Pondżol jako dzisiejszy dietetyk zrobił ekstra śniadanko - normalnie miodzio, bo faktycznie miodek też był, wiec jak najbardziej na plus. Z mieszkania wyszliśmy o godzinie 9-tej, bo o godzinie 9:13 mieliśmy tramwaj na start. Wzięliśmy tylko to co było potrzebne do zostawienia w depozycie. Zrobiliśmy sobie rozgrzewkę tylko w postaci biegu, bo nie było na rozciąganie zbytnio czasu jakoś tak coś nie i pobiegliśmy też do naszej strefy czasowej, którą mieliśmy obydwóch na czerwono. Gdy już do startu pozostało parę minut, to życzyliśmy sobie udanego startu i wtedy ja cofnąłem się troszkę do tyłu i stamtąd będę startował z mojej strefy czasowej. Plany moje były bardzo mocne, aczkolwiek wiedziałem, ze mnie stać na więcej. Wtedy kilka minut przed startem zabrzmiał hymn Mazurka Dąbrowskiego i wszyscy śpiewaliśmy z natchnieniem. Gdy hymn był odśpiewany, to wtedy równo o godzinie 10:00 zaczął się start. To miał być mój udany start. No i wtedy było wielkie liczenie km. Patrzyłem dokładnie na każdy kilometr jakie mam czasy. No i tutaj byłem zaskoczony, bo mój pierwszy czas - 1 km wynosił 04m 11s 8 cs, no i wiedziałem, że to był za szybki start. Nie panikując postanowiłem biec dalej. Zaniepokoiłem się, bo puls wysoki, ale cóż - takie uroki zawodów, gdzie nigdy nie będzie tak jak na treningach. Czas na drugi km, który wynosił 04m 19s, czas jednostkowy 08m 30s 8cs. Ten także był za szybki. Wiedziałem już w tym momencie, że już na 100% nie będę mieć dobrego wyniku i ratowałem się jak mogłem by nie spaść w przepaść i trzeci km wynosił już w końcu mniej i to był czas 04m 51s 2cs, a całkowity czas, to 13m 22s. Czwarty km był też momentem, w którym nie biegłem bardziej szybko i uspokoiłem się nie robiąc szarży i czwarty km wynosił 4m 44s 9 cs, a całość 18m 06s 9cs. Od piątego lekko przyspieszyłem i ten czas wynosił 04m 32s, a połówka za złotówka wyniosła 22m 38s 9cs. Wtedy wiedziałem, że mój czas będzie w granicach 45m - 46m, czyli de pasito. Nie poddając się i biorąc wiatr w żagle mając z górki, gdzie dawali ogórki :) szósty km wynosił 04m 20s, całość 26m 58s 9cs. siódemka była nieco pod górkę i czas wynosił już 04m 47s, cały 31m 45s 9cs. Kolejny km i aż do mety bylo ciężko, bo zaczął padać deszcz i dlatego mój ósmy km wynosił 04m 43s, a cały 36m 28s 9 cs. Od 9 km postanowiłem przyspieszyć, ale pytanie było, czy jest z czego przyspieszyć. No i powiedziałem sobie, że mi to lotto, bo i tak jest średnio na jeża, więc zaryzykowałem. Efektem tej decyzji był dobry dziewiąty km, który wynosił 04m 20s, a cały czas 40m 48s 9cs. Motywując się tym, że to ostatnie metry lekko przyspieszyłem i gdy mi licznik pokazał, że dystans tej dziesiątki, to 10,06 km, a czas tego km, to 04m 50s 5cs, a cały wynosił 45m 39s 4cs i to był mój ostateczny czas końcowy. Gdy byłem parę metrów przed metą, to ucieszyłem się, że to koniec tej męki, bo to był na prawdę bieg ciężki. Wtedy, gdy przekroczyłem metę, to zrobiło mi się lekko słabo, bo się czułem źle bo było mi zimno. Następnie udałem się po medal i rogalika Świętomarcińskiego, który był dobry. Jeśli chodzi o medal, to jest wyśmienity i aż musiałem go normalnie pocałować z tego, że jest super. Po drodze nawet kilka łez mi poleciało i od zimna i z radości i trochę też z niedosytu. Jednak analizując sytuację moją, to przecież, gdy sprawdzałem swoje kilometry, to ani jeden z nich nie przekroczył 5:00 min/km, czyli rozrysowując, to matematycznie jak Jacek Gmoch, to maksymalny czas był mniejszy od maksymalnego i w matematyce wygląda to tak, że 5:00 min/km jest mniejsze od mniejszości narodowej i znaczek ma o taki 5:00 min/km>. Następnie udawałem się w kierunku biura zawodów, gdzie miałem swój depozyt zostawiony. Jednak w po drodze było mi strasznie zimno i zmarzłem jak diabli. Gdy w końcu dotarłem do biura zawodów, to odebrałem swój depozyt i spotkałem Pondżola. Gdy zapytałem jaki czas zrobił, to normalnie szok, bo osiągnął czas: 35m 38s, czyli ja byłem gorszy od dorszy i straciłem do Pawła dziesięć minut i jedna sekunda (10m 01s). Po odebraniu pakietu ubrałem się ciepło, ale było nadal zimno, więc nic mi to nie dało. Co dalej? Dalej postanowiliśmy pójść po prostu na Grochową i tam iść pod cieplutki prysznic i cieszyć się high lifem, bo taki później był, ale jeszcze zanim było tak przyjemnie, to postanowiliśmy poczekać do końca na klasyfikację końcową i czekaliśmy do końca na rozdanie nagród, w nadziei, że może Pondżol coś wygra, ale i też pobić brawa najlepszym. Jeszcze było fajnie, bo czekając podjechała karetka i ogrzewaliśmy się o nią. Gdy już ostatecznie było wiadomo, że Pondżol nie zajął nawet trzeciego miejsca, to wtedy już udaliśmy się na ulicę Grochową 31A. Wtedy mogliśmy sobie wziąć na spokojnie prysznic. Po prysznicu wypiliśmy sobie kawę i powoli pakowaliśmy się i udaliśmy się do wyjścia. Wtedy przyszła żona właściciela i trochę porozmawialiśmy i wtedy przyszedł jej mąż i postanowił, że nas podwiezie. My będąc uprzejmi powiedzieliśmy, że pójdziemy pieszo, ale jednak pojechaliśmy z nim. Najpierw udaliśmy się do sklepu z rogalikami, które postanowiliśmy zostawić sobie jak pojedziemy z Pondżolem do Wrocławia Głównego. Jednak jeszcze troszkę czasu z panem Tomkiem, by około pół godziny przed odjazdem pociągu wysiąść blisko dworca kolejowego. Ładnie podziękowaliśmy panu Tomkowi i rozstaliśmy się. Wtedy udaliśmy się do Sub Way i zjedliśmy sobie zdrowe i pyszne jedzonko. Jednak wcześniej ja zająłem się kupnem biletów, a Pondżol zajął się szukaniem jedzenia. Gdy już było wiadomo, gdzie co i jak zjemy, to naładowaliśmy sobie jedzenie i zapłaciliśmy. Po zjedzeniu musieliśmy dosyć szybko udać się na peron, z którego wyruszy nasz pociąg.  Z Poznania Głównego do Wrocławia Głównego wyruszyliśmy o godzinie 15:36. Weszliśmy do pociągu i sobie mogliśmy w końcu odpocząć. Wiedząc, że we Wrocławiu będziemy dopiero o godzinie 18:01 - mogliśmy się smacznie położyć. Pondżol sobie pospał dłużej, a ja nie mogąc zbytnio spać - poszedłem sobie do Warsu wypić dwa piwka i mówię, że wezmę dla Pondżola kawkę, bo ja wypiłem sobie jeszcze Energy Drinka i gdy zanosiłem kawkę Pondzolowi, bo to trochę czasu mi zajęło jak sobie siedziałem w Warsie, no bo miałem dość czasu i mogłem sobie posiedzieć tam na spokojnie i bynajmniej Pondżol sobie odpoczął, a wtedy gdy szedłem z kawą do Pondżola, to akurat się przebudził i to wszystko było zgrane już nie jak w Szwajcarskim zegarku, ale w atomowym zegarku. No i gdy była już godzina 17:55, to zabrzmiał komunikat od konduktora: "Zbliżamy się do stacji Wrocław Główny. Wszystkim pasażerom wysiadającym przypominamy o zabranie swoich dokumentów oraz rzeczy osobistych i dziękujemy za skorzystanie z usług Inter City. Życzymy udanego pobytu oraz dalszej dobrej podróży. Dobranoc". No i wtedy było wiadomo, że możemy śmiało się ubierać i przygotować do wyjścia na peron. Gdy dojechaliśmy na miejsce do Wrocławia Głównego, to poszliśmy z Pondżolem do jego mieszkania i poszedł najpierw Pondżol pod prysznic, a za jakiś czas ja. Aha stop stop. Nie tak od razu się udaliśmy do domu, no bo jeszcze przecież jak są podróże, to trzeba iść do sklepu po zakupy żeby coś zjeść na wieczór i mieć na rano do jedzenia. No i kupiliśmy jedzonko, ale i też małe co nieco takie ze znaczkiem o taki %. No, co? Troszkę można co nie? W końcu jak to Pawełek powiedział - należy nam się. Oczywiście wszystko było z pełną kulturką i no co - poszliśmy do domu. Wzięliśmy prysznic, pograliśmy trochę w karty i popiliśmy lekko. Starczyło nam trochę żeby sobie szybciej iść spać. Ja to jak nie śpię sobie wygodnie na łóżku, to się nie wyśpię, ale tutaj to był mój głupi pomysł, bo Pondzol miał mi materac dany wygodny, ale ja nie chciałem by był mocno nadmuchany, bo bałem się, że będzie mi za twardo. No i całą noc nie mogłem spać też przez to, że chory trochę jestem i lekko jeszcze mnie grypa męczy i przez całą noc musiałem coś popijać i przeze mnie Pondżol nie mógł spać, bo się wierciłem jak mucha w smole. Jeszcze mówię do Pondżola, że chyba we Wrocławiu macie zanieczyszczone powietrze, bo mnie gardło boli. Dostałem krople jakieś żeby lepiej mi się oddychało i psiknąłem je sobie do nosa. No i nic to nie pomogło. Była już 7 rano i się wkurzyłem i mówię do Pondżola, że niech mi napompuje ten materac i zobaczymy może teraz zasnę. No i faktycznie tak jak był już nadmuchany, to już było zdecydowanie lepiej. Wtedy dopiero mogłem spokojnie zasnąć. Obudziliśmy się w samo południe kilka minut po dwunastej. Wtedy poszliśmy po zakupy i kurde nie mogliśmy nigdzie dostać jaj (ale jaja co? - takie jaja, że nie można było do jedzenia jaj kurzych dostać), bo ani w Biedronce, ani w Żabce. Jednak we Wrocku są dwie Żabki i ta druga już nie okazała się ropuchą tylko Żabką, w której były już jajka. Od wyjazdu do Koszalina nauczyłem się jednego - zawsze rób zakupy w Żabce, bo są długo otwarte i wszystko można kupić. Gdy już zakupy zrobiliśmy poszliśmy na mieszkanie i Pawełek zrobił pyszne jedzonko z jajecznicy. Troszeczkę też i ja pomogłem także razem robiliśmy jedzenie. Tez tutaj szacunek dla Pawełka, że umie ugotować na prawdę dobre jedzonko i nawet, niektóre kobiety mogą tylko jemu pozazdrościć, bo ile jest kobiet, które nie ugotują tak jak Pawełek. Gdy przygotowaliśmy sobie jedzonko, to wtedy spokojnie sobie je zjedliśmy i chwilę odczekaliśmy i następnie o godzinie 14:37 zaczęliśmy trening. Byłem zaskoczony, że ten trening będzie aż tak fajny, bo myślałem, że będziemy biegać po mieście - czego bym nie zniósł biegając trening, bo ja bym na pewno przypakował w jakiś samochód albo on we mnie i by była kraksa, a nawet i karambol - no, ale okazało się, że to tylko przykrywka od słoika, bo po chwili patrzę i wybiegamy z miasta i lecimy sobie, a to przez jakiś czas kanałem Odry, a po chwili przekraczamy mostem Odrę i wbiegamy na bok biegnąc ścieżką obok rzeki Stara Odra. Rozmawialiśmy z Pondżolem i powiedział mi ciekawostkę, że w samym Wrocławiu jest 100 mostów. To śmiało można tutaj rozbudować mosty i pograć w taką grę mosty, które się nie mogą ze sobą stykać. Na trasie też spotkać można dużo biegaczy, z którymi mijając się kiwaliśmy sobie ręką w ramach gestu. O dziwo byłem też zaskoczony, gdy mówię do Pondżola, że ten most mi przypomina Warszawski most, gdzie biegnie się końcowe 2 kilometry, czyli czterdziesty kilometr i co Pondżol mi powiedział? Bo tak się ten most nazywa. Dokładnie Most Warszawski? Przypadek? Nie sądzę. No i właśnie ten most Warszawski był naszą nawrotką, ale nie biegaliśmy tą samą trasa, tylko tak jakby drugą stroną Starej Odry płynącą chwilkę równolegle z Kanałem Żeglugowym, żeby znowu biec dalej Starą Odrą, ale po przeciwnym jej brzegu. Trasę bym mógł opisywać z detalami, ale dokładniej można się przypatrzeć na jej przebieg przez system nawigacyjny GPS spisany z mojego zegarka Suunto. Musze przyznać, że naprawdę to była jedna z najlepszych tras, które do tej pory biegłem. No i gdy już wróciliśmy do domu, to wyszło nam, że przebiegliśmy 14 km, bo tyle chcieliśmy przebiec i poszliśmy do domu. Znowu operacja pod kryptonimem prysznic, prysznic łołołoło, haha. A po prysznicu stwierdziliśmy, że trzeba iść spać, by sobie odpocząć. Tym razem chciałem spać na karimacie i też tak było. Zasnąłem na prawdę szybko. Co prawda później od Pondżola, ale chyba dłużej spałem. Gdy się obudziłem, to Pondzol mi zrobił małą stresówkę i mówił, że jest 22:00, a ja na to co? Tak długo spaliśmy? A on mówił: Żartuję jest 18:00. Uff. Jeżeli człowiek jest wyspany to i jest zwariowany, bo normalnie nie mogłem z Pawełkowych wariacji, bo te są lepsze nawet od moich. Tak mówił np takie coś: "K***a Pawełek dajesz i zapier***j. Nie no jak słyszałem te jego teksty to kulałem się. Normalnie gdybyśmy z Dżekim poszli na taką unitarkę do Pondżola, to tam by było tyle śmiechu, że szok. No, ale po chwili Pawełek biedny musiał się uspokoić i zrobił jedzonko, a ja zabrałem się za pisanie relacji. Od godziny chyba 20:00 do 22:03 pisałem tę relację. Wtedy to wysłałem ją na swojego e-maila, żeby nie pisać od nowa. No i od tamtego momentu ja piszę tę relację dalej, którą kontynuację piszę od godziny 00:15. Gdy już powoli zbliżał się czas do wyjazdu - ja do domu, a Pondżol na jednostkę, to zjedliśmy sobie z Pondżolem Spaghetti jak makaroniarze i Pawełek jeszcze mi zrobił bułeczkę na drogę. Chwilę jeszcze porobiliśmy mały porządek, wcześniej popraliśmy rzeczy i przed 23:00, czyli tak około 22:40 wyszliśmy na autobus wyjeżdżający parę metrów od Pondżola domu i jechaliśmy na dworzec PKP. Autobus jechał za 5 minut, wiec czasu było dosyć dość i wsiedliśmy do niego i na spokojnie kupiłem sobie bilet do Tczewa. Miałem możliwość kupienia nawet biletu z Tczewa do Bytoni na wypadek, gdyby pociąg się spóźnił. Gdy kupiłem już bilet, to poszedłem na swój peron i podziękowałem Pondżolowi za gościnę i on poszedł na swój pociąg ja na swój i wyruszyłem do Tczewa z Wrocławia Głównego o godzinie 23:10. Podróży w pociągu nie opisuję, bo po prostu nic się nie działo. Po prostu zależało mi na tym, żeby jak najwięcej pospać, bo wiadomo było, że w domu będę po siódmej rano, ale na drugą zmianę idę do pracy. Powiem tylko to, że gdy spałem w pociągu, to tam było tak gorąco, że aż trzeba było poprosić konduktora, żeby wyłączył ogrzewanie bo szło zwariować. Gdy po pięciogodzinnej jeździe pociągiem dotarłem do Tczewa, to byłem zaskoczony, że byliśmy w Tczewie nie o 5:56, ale o 5:48, czyli jeszcze więcej czasu miałem na to by wejść na spokojnie do pociągu na Chojnice, który wyjeżdżał o godzinie 06:01. To połączenie idealnie pasowało do tej podróży powrotnej. O godzinie 6:01 wyjechałem z Tczewa i poszedłem już do domu by, gdy wróciłem zrobić sobie łóżko i iść spać, co teraz zaraz też zrobię. krótko jeszcze podsumuję wyjazd.
Podsumowując, powiem, że to był bardzo udany weekend, bo to pierwszego dnia jestem w Poznaniu i biegam tam sobie z Pondżolem zawody i nawet się śmieliśmy i mówimy - nie spotkamy się w Bytoni, a w Poznaniu, a to drugi dzień jestem we Wrocławiu i biegam sobie z Pondżolem trening. Także ten weekend był udany w 100%. No może 99,9999999999999999999999999999999999999999999999%, bo lekko zawody źle rozegrałem. Także oby takich więcej podróży, bo co jak co, ale podróże kształcą. Nawet będąc kiedyś w szpitalu mi tak powiedziała pani doktor. A wiec nic tylko podróżować, bo to nie ja je szukam, ale podróże mnie szukają, bo jestem do nich stworzony i tak ma być. Dlatego będę coraz częściej podróżował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz