niedziela, 20 marca 2016

I PZU Maraton - ''niespodziewane niespodzianki''

Po tym jak ostatnim razem razem z Dżekim startowałem w Koszalinie na Nocnej Ściemie i Pondżol po raz ostatni startował w Biegu Kociewskim, to tak dzisiaj czyli dnia 20.03.2016 roku razem wystartowaliśmy w I edycji półmaratonu w Gdyni. To była jak najbardziej trafna decyzja by wystartować w tej imprezie. I wszystko wyglądało taak:
Wyjechaliśmy na zawody już po 7 rano, bo pakiety startowe odebraliśmy już w piątek z tego względu, że dzisiaj nie można było już odbierać żadnych pakietów. Na miejscy byliśmy parę po ósmej. Poszukaliśmy fajnego miejsca na parking i było blisko do startu, więc wszystko było tak jak być powinno. Następnie przeszliśmy się przejść zobaczyć nasze strefy czasowe i wróciliśmy do auta. Tutaj się zaczęliśmy przebierać i przygotować się do startu w półmaratonie. Każdy z nas miał różne refleksje co to będzie z dzisiejszego startu i jak nasze organizmy przyjmą te zawody. Najtrudniej mieliśmy ja i Pondżol, bo nie biegaliśmy sporo czasu. Ja nie biegałem bo nie był motywacji i sił, a Pondżol borykał się z kontuzją. Najlepiej wpasował się w otoczenie nasz Dżejk Szejk, który zlał się w otoczenie jak kameleon i to poszło normalnie jak z klepy. Z niedowierzaniem radość na uśmiechu mogłem mieć ja, bo byłem do dzisiaj antybohaterem i przez to, że nie biegałem miałem obawy o te zawody. Niestety dla niestety te obawy można było wyrzucić w las, bo to co wyczyniłem mało komu takie coś się zdarza, ale się zdarzyło. Pondżol to był dzisiaj też fajterem - niestety osobiście tego nie widziałem, ale za to zdjęcia to potwierdzą jak Pawełek wyglądał i jak walczył. Także tutaj to było coś wspaniałego, bo domieszka różnych form zmieszała się ze wspaniałymi wynikami u każdego i to wszystko sprawiło, że dzisiaj był cudowny dzień. Szkoda jedynie, że pogoda tego nie pokazała, bo gdyby pogoda była lepsza to i może lepiej by poszło, ale w sumie z drugiej strony lepiej wspominać wspaniałe wyniki w gorszej pogodzie niż wspominać złe chwile w piękny słoneczny dzień. Te zawody pokazały, że pomimo braku formy można robić wspaniałe wyniki. Podchodząc do tego z psychologicznego punktu ten dobry start może wynikać z dwóch rzeczy: - Po pierwsze - nie patrzysz już na nic i dajesz na maksa. Po drugie biegasz jakby nie patrząc na świeżości. Pondżol i Dżejk biegali ze strefy A1. Natomiast ja ze strefy B2. Strefy A i B były obok siebie, a nie jedna za drugą. Było to zrobione z tego względu, że było sporo uczestników i by było bardzo ciasno. Strefa B była wypuszczana dwie minuty później od strefy A. Wracając do naszego startu, to gdy się przebraliśmy i tak jak wcześniej wspomniałem mieliśmy różne refleksje, to poszliśmy się rozgrzewać przed startem i ja z Dżekim mieliśmy dylemat, czy pobiec w Crafcie, czy też w koszulce. Jednak gdy zawiewało zimnym frontem z nad Szwecji, to nie mieliśmy żadnych wątpliwości ubraliśmy Crafty. Szliśmy robić rozgrzewkę i załatwić sprawy toaletowe i powróciliśmy do samochodu. Tam Dżejk oraz Pondżol zostawili swoje rzeczy rozgrzewkowe i dosłownie zapierdalaliśmy na start bo było mało czasu. Powiedziałem do Dżekiego, że dawno nie miałem takiej rozgrzewki i faktycznie jak Dżejk spojrzał na zegarek to tempo biegu na start wynosiło 4:05/km. Gdy już Dżejk i Pondżol poszli w swoje strefy czasowe a ja w swoją, to wtedy pożyczyliśmy sobie powodzenia. W strefie czekaliśmy tylko 5 minut na start i wszystko się zaczęło. Najpierw wyruszyła strefa A1. Następnie strefa, w której byłem ja B1. Tutaj już nie było mowy o niczym. Po prostu to był jakiś impuls, który zredukował myśli. Gdy zacząłem start, to przewijały się różne myśli. Jednak ten start był dla mnie jakiś taki dziwny. Traktowałem te zawody jak dyszkę. Biegłem przed siebie i do przodu. Wszystko wychodziło wspaniale. Raz po raz wyprzedzałem tłumy ludzi i na pomiarach wyglądało to tak: 10 km - 859 miejsce. 15 km - 721 miejsce. Natomiast na końcówka ostatnie 4 km było dużo słabiej i sporo straciłem zajmując ostatecznie 903 miejsce. Dżejk na 10 km - 317 miejsce. 15 km - 291 miejsce i ostatecznie zajął na miecie 381 miejsce. Pondżol na 10 km miał - 83 miejsce. Na 15 km - 77 miejsce i ostatecznie zajął 86 miejsce. Czasy nasze z zawodów wynosiły odpowiednio dla mnie: 01:39:07. Dla Dżekiego 01:30:53 (z rekordem na czele) oraz Pondżol 01:22:11. Po zawodach, gdy już ukończyłem i przekroczyłem metę, to było tak pięknie, że prawie się na mecie popłakałem ze szczęścia. To było coś wspaniałego. Takich chwil więcej i oby skrzydła mnie oraz resztę (mam na myśli Dżekiego i Pondżola) poniosły w dal i jeszcze bardziej podbudowały. Gdy już po mecie spotkałem Dżekiego to wziąłem kawę z Idee Cafe i udaliśmy się razem do auta, gdzie za nami czekał Pondżol. Opowiedzieliśmy o naszych wynikach i normalnie Pondżol nie mógł ze śmiechu, że ja wyczyniłem coś takiego, a z Dżekusia wielka radość, że pobił swoją życiówkę. Następnie razem udalismy się do Rivera i tam ja z Dżekim zjedliśmy po kebabie. Wtedy poszliśmy do auta i wrócilismy do domku.

Podsumowując te zawody, to powiem szczerze, że dając pod tytuł niespodziewane niespodzianki jak najbardziej pasuje do całości bo kto by pomyślał, że ja i Pondżol zrobimy świetne czasy, a Dżekuś pobije swoją życiówkę. Te zawody też pokazały ile w naszym ciele tkwi siły i ile może znieść nasze ciało. Takie chwile są piękne i będą do końca życia wspaniale wspominane. Kolejny wspólny start, to II edycja Gdańsk Maraton. Będzie ciężej, bo dwa razy więcej km do pokonania, ale i tam musi się powtórzyć sytuacja z tych dzisiejszych zawodów. Wcześniej jeszcze bo 24 kwietnia jako samotny Mariuszek będę próbował sił w IV edycji Orlen Warsaw Marathon. Postanowiłem, że będę brał udział we wszystkich edycjach tej imprezy. Mogę powiedzieć tylko pod koniec te słowa: Dawaj jo!
                          Od lewej: Laik, Szejk i Zaik. The Black Boys.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz