czwartek, 4 czerwca 2015

I PZU Maraton Gdańsk - 13x42.195 km

W niedzielę 17 maja 2015 roku biegałem swój 13-ty maraton. To był swego rodzaju sprawdzian, jak się uda pobiec trzeci maraton w odstępie 4 tygodni? 2 lata temu, czyli dokładniej w kwietniu 2013 roku pobiegłem też trzy maratony w odstępie 4 tygodni. Różnica wtedy była taka, że nie biegałem sporo km w miesiącu, nie miałem też doświadczenia w maratonach jeszcze takiego i między przerwą nie biegałem żadnych zawodów. Tym razem było inaczej. Po pierwsze różnicą było to, że biegałem i maraton w Warszawie 26-go kwietnia i biegałem następnie 2-go maja maraton w Kołobrzegu oraz zamiast przerwy w zawodach pobiegłem 9-go maja w zawodach na 10 km w Gdyni w biegu europejskim, no i dzisiaj 17-tego maja ten maraton w Gdańsku. Po drugie mam lepszy start w zawodach niż to było poprzednio, czyli ruszam wolniej i tak trzymam prawie do mety. No i wreszcie po trzecie - we wszystkich czterech startach w tych zawodach - uzyskałem bardzo dobre czasy. To też pokazuje jaka jest różnica pomiędzy trenowaniem regularnym, a nieregularnym. Gdy już to wszystko widać jak wygląda, to czas przedstawić jak to wyglądało.
Do Gdańska nie jechałem z rana, bo tym razem pociągów było więcej klasy "Przewozy Regionalne" i nie musiałem się przejmować, że muszę wyjechać szybko i że będę musiał jechać pociągiem Pendolino, bo by nie było nawet mnie na niego stać. Innymi słowy mówiąc - po prostu chciałem sobie w domu dłużej pospać i dlatego na pociąg wyszedłem dopiero o godzinie 16:05, gdzie pociąg jechał dopiero o 16:42. no, ale wszedłem sobie jeszcze do sklepu bo było chwilkę czasu i jeszcze ze sklepu kupowałem sok pomidorowy oraz 3 czekolady. Gdy zrobiłem już zakupy, to wtedy musiałem troszkę się pospieszyć, bo było troszkę mało czasu. Co prawda też nie było tak, że musiałem biegać na pociąg, tylko po prostu szybciej iść. Gdy już doszedłem na przystanek kolejowy, to poczekałem sobie jeszcze chwilę na pociąg. Miałem też trochę czasu na chwilowy odpoczynek i czekałem dłużej niż powinienem, bo pociąg się parę minut spóźnił. Gdy po chwili nadjechał, to wtedy wsiadłem w ten pociąg i kupiłem bilet do Gdańska, bo miałem taką możliwość. Po 44 minutach jazdy byłem na miejscu, a w zasadzie mniej, bo pociąg nadrobił straty i byliśmy prawie na czas. Okazało się, że pośpiechu nie ma, bo pociąg się też spóźnił. Było to chyba tylko 10 minut. W tym czasie porozmawiałem sobie z Chylonem i jego dziewczyną. Było na prawdę fajnie sobie pogadać z kimś z kim nie rozmawiało się bardzo długo. Nie było innej opcji jak tylko nadjedzie pociąg, to wsiąść razem do pociągu i blisko siebie. Wtedy gdy już nasz pociąg w kierunku Gdynia Chylonia nadjechał, to wsiedliśmy w niego i pojechałem nim tym razem do Gdańska Głównego. Mówię tym razem, bo przeważnie gdy jadę w te strony to jadę do Gdyni Głównej. Porozmawialiśmy sobie też o tym czym kto się zajmuje. I tak fajnie czas leciał, że już po około 25 minutach byliśmy w Gdańsku, czyli o 18-tej. Prawdę mówiąc gdyby nie fakt iż ze mną był Chylon i jego dziewczyna, to bym nie wiedział jak dostać się do biura zawodów. Dlatego miałem szczęście, że oni też jechali prawie w tym kierunku i powiedzieli jak mam jechać. Gdy już wiedziałem co i jak, to kupiliśmy bilet na tramwaj nr 11 chyba, który od razu po minucie od przybycia już przyjechał. Jechaliśmy razem parę przystanków i ja wysiadałem później niż Chylonowie. No i gdy już wiedziałem prawie co i jak, to wtedy się udałem w stronę biura zawodów, które było na Expo. A wiadomo jak to na Expo sporo różnych reklam czegoś, to tam jakieś buty, to w innym miejscu ubrania i jeszcze w innych odżywki. Odbierając pakiet startowy, muszę przyznać, że był przyzwoity, bo dostałem koszulkę w pakiecie, a drugą mogłem sobie zamówić z moim imieniem i wybrać odpowiedni obrazek. Rozczarowany byłem, gdy byłem na pasta party, gdzie był tylko posiłek mięsny. Powinno też być jakieś danie wegańskie, bo jednak wolę coś bardziej pożywnego zjeść niż coś mięsnego. No, ale nic wyboru nie miałem musiałem zjeść - no w sumie nie musiałem, ale zjadłem. Wtedy spotkałem Dawida, który akurat tutaj sprzedawał w sklepie na jednej z wystaw różne rzeczy. No i zapytał mnie gdzie śpię, a ja powiedziałem, że na hali. No to dostałem propozycję abym u niego pospał. Oczywiście zgodziłem się i tak od czasu do czasu Dawid musiał być w sklepie, więc od czasu do czasu się pokręciłem. Później wziąłem udział w czymś takim jak biegając na bieżni mogłem pomóc innym w sensie za każdy km PZU przelewa pieniądze na jakieś akcje charytatywne. Udało mi się pobiec 2 km, bo więcej nie chciałem przed jutrzejszym maratonem, więc musiałem się oszczędzać. Z drugiej strony trochę szkoda, bo gdybym przebiegł 5 km, to bym otrzymał książkę. Dawid właśnie przebiegł tyle i otrzymał książkę. Wtedy poszedłem sobie do sklepu do Dawida i się zastanawiałem nad zakupem czegoś. Chciałem kupić kurtkę, albo jakieś spodenki. Udał mi się kupić jednak kurteczkę wiatroodporną, którą kupiłem o 50 zł taniej. Pokręciłem się jeszcze trochę po Expo, bo musiałem poczekać, aż Dawid skończy pracę. Po tym jak Dawid skończył pracę, to pomogłem zwijać chłopakom sprzęt i wtedy ruszyliśmy do domu Dawida. U Dawida chwilę posiedzieliśmy. Jeszcze ja skoczyłem do sklepu, po papier toaletowy i normalnie się zgubiłem. Błądziłem przy blokach i szukałem bloku Dawida, ale nie mogłem znaleźć. Szukałem dosyć długo, bo chyba z pół godziny, a na dodatek zostawiłem telefon w domu u niego. Po jakimś czasie Dawid mnie odnalazł i już wtedy razem poszliśmy do domu. Wtedy poszedłem pod prysznic i jeszcze coś zjedliśmy i poszliśmy spać. Nazajutrz, czyli w dniu maratonu było coś takiego, że wstaliśmy dosyć późno i było mało czasu. Do startu przyszedłem zaledwie 5 minut przed startem. Jeszcze Dawid pomógł mi moje rzeczy wziąć ze sobą i zostawiłem swój pakiet startowy u niego. No i w zasadzie tylko zdążyłem się przebrać i oddać resztę swoich rzeczy do depozytu i zaraz ruszaliśmy. Pomimo tej spinki, że późno zacząłem, to udało mi się z tego dosyć dobrze pozbierać i zacząłem biegać swoim tempem na 3h 30m. No i oto poszczególne czasy co 5 km: Pierwszy - 5 km - 00:24:55.12 - to był fajny odcinek trasy, bo przebiegał przez budynek stoczni. Drugi - 00:24:39.63, a czas tej dziesiątki to: 00:49:34.75. Tutaj lekko przyspieszyłem, ale tempo było dobre i dobrze się biegało. Kolejny już trzeci pomiar piątki - 5 km - 00:24:38.43, tempo nadal było bardzo dobre. Mogę jeszcze dodać to, że tutaj nie było żadnych szans na wyprzedzanie, bo było bardzo ciasno, a z drugiej strony nawet nie chciałem wyprzedzać, żeby nie było na końcu porażki. Gdzieś tutaj w okolicach 11-tego km-a spotkałem na trasie kumpla ze Szczecina, czyli Piotrka Kuchtę. Biegliśmy przez jakiś czas razem trzymając to samo tempo, bo chcieliśmy razem tak samo pobiec i do końca razem. Przez jakiś czas to się udawało. Tutaj też muszę wspomnieć o błędzie organizatorów, którzy nie zablokowali całej ulicy, a tylko część i dlatego problemem było to, że mieli postawione plastykowe blokady, żeby uczestnicy czasem nie pobiegli w stronę jezdni, gdzie był ruch i od czasu do czasu ktoś zahaczał o te przeszkody, to był na prawdę minus ze strony organizacji, bo na prawdę może takie coś być niebezpieczne, bo można sobie krzywdę zrobić. Następnie gdy nam się biegało dobrze, to wbiegaliśmy do 20-tego km-a. Czwarty punkt, to był jeszcze dobry, bo się trzymał dobry czas i to był czas wynoszący 00:24:39.50. Natomiast czas tej dziesiątki, to 00:49:17.93, a więc też to był lepszy czas niż pierwsza dziesiątka tak jak w maratonie w Kołobrzegu. Piąty punkt, to już gdzieś po drodze zgubił mi się Piotrek i od tej pory na własne siły leciałem ten maraton. Sam układałem sobie taktykę i sam wtedy sobie planowałem jak to rozegrać żeby było dobrze i żeby ten czas osiągnąć. Tak więc dalej robiłem swoje i dalej biegłem swoje. Co prawda ten czas był o pół minuty gorszy, ale to jeszcze nie oznaczało nic złego, bo cały czas miałem na oku pacemakerów i biegłem tym tempem. No i piąty czas wynosił: 00:25:04.27. Nadal bieganie było dobre i czasy jeszcze były super i nic zupełnie nic nie wskazywało na to, że coś będzie nie tak, bo kolejny, czyli szósty czas wynosił: 00:24:15.75, a więc był lepszy od poprzedniego, bo tam gdzie troszkę zwalniałem, to było pod górkę i później właśnie z góreczki. Czas tej dziesiątki wynosił: 00:49:20.02. No i tutaj różnica pomiędzy tą trzecią, a drugą dziesiątką była zaledwie 2 sekundy. No i kolejna piątka, to już zaczynający się kryzys, ale to nie był ten kryzys, który wspomnę za chwilę. Tutaj jeszcze było w miarę dobrze, bo czas tej piątki wynosił 00:25:39.56. Jest to czas najsłabszy z tych siedmiu, ale jeszcze ten czas sprawił, że szanse na zrobienie wyniku 3h 30m były. Teraz tutaj, gdy przekroczyłem 35-ty km, to było coś na prawdę dziwnego, poczułem się jakoś gorzej i tylko widziałem jak coraz bardziej tracę szanse na zrobienie wyniku 3h 30m. Jeszcze trochę dopingował mnie Krzyś Nowak, który towarzyszył mi podczas tego maratonu dwa razy. Pierwszy raz w okolicach chyba 15-tego km i tutaj końcówkę jakieś 7 km prawie ze mną biegł. Ja nadal chciałem trzymać swoje, ale już wyraźnie siły mnie opuściły. Zastanawiał mnie taki fakt, bo widziałem jak mnie mijał pacemeker i zdziwiłem się, że on leciał na 3h 30m, a to mi się nie zgadzało, bo tempo jeszcze trzymałem i biegłem jeszcze na te 3h 30m, bo miałem trochę zapasu czasu i nawet jak już traciłem, to tak szybko nie mogli mnie wyprzedzić. No i pamiętam jak biegałem przy parku i tam kawałek dalej już mieli prawo mnie wyprzedzić, bo byłem w okolicach 37-go km-a i tam faktycznie byłem taki słaby, że już szanse na uzyskanie dobrego wyniku legły w gruzach, a dlaczego? Pytanie to jest taką zagadką, że nie ma na niej konkretnej odpowiedzi. Odpada to, że leciałem za szybko, bo leciałem na bardzo dobry czas i to odpada. Można to wytłumaczyć tym, że warunki pogodowe były dosyć ciężkie, bo zimny wiatr północny z morza utrudniał bieganie. Wiem coś o tym, bo gdy biegałem wcześniej 2 tygodnie temu w Kołobrzegu, to też właśnie wiatr swoje utrudniał. Było co prawda też na trasie trochę podbiegów, ale dla mnie podbiegi, to jest na treningu chleb powszedni, więc to kłopot dla mnie nie był, bo dobrze sobie z nimi radziłem. Więc po prostu myślę, że przyszła kreska na mateska, czyli to było czego mogłem się obawiać - za dużo startów na raz i to było główną przyczyną, gdzie poszło słabo. No to podsumujmy teraz ten ostatni czas. No i czas tej ósmej piątki wynosił 00:28:56.46. Taki czas mam na treningach, gdy jest słabo i gdy bieganie jest po długim czasie, więc to nie był dobry zwiastun tego finiszu. No, a czas tej dziesiątki, to: 00:54:36.02, a więc różnica tutaj była ogromna, bo różnica pomiędzy tą czwartą, a trzecią dziesiątką wyniosła 00:05:16.00. Gdy przekroczyłem już ostatni pomiarowy dla mnie czas, czyli 40-ty km, to byłem już tak zmęczony, że te ostatnie 2,195 km wydawały mi się jakbym je biegł godzinę. Nawet już na koniec nie miałem sił wykorzystać mocy Kaito-Ken. Okrzyk był, ale dosłownie 20 m przed metą przyspieszyłem i było mi bardzo ciężko. Gdy już przekroczyłem metę, to się zaczęło najgorsze. Najpierw nic tego nie przedstawiało, bo sobie siedziałem i jak zwykle nic nie jadłem, bo wiedziałem, że jakbym coś zjadł, to będę wymiotował. Dlatego wypiłem sobie wody. Odebrałem swój depozyt i poszedłem sobie posiedzieć. Poczekałem sobie na Piotrka, bo wiem, że raczej był za mną i czekałem na niego. Po chwili zdzwoniliśmy się i podszedł do mnie i posiedziałem chwilkę z nim. Dostałem od niego pamiątkowe zdjęcie, które razem mieliśmy z jeszcze dwoma kolegami z Nocnej Ściemy z Koszalina. W zamian ja miałem jemu dać czapeczkę, którą obiecałem, ale niestety Dawid miał ją w moim pakiecie, więc nie dałem Piotrkowi, bo nie zobaczyłem się z Dawidem. Po chwili było mi tak słabo, że poszedłem do toalety i Piotrek został przy moich rzeczach. Gdy już wróciłem, to popiłem sobie wody pojadłem banana i poczułem się też nie dobrze. Dlatego jeszcze raz poszedłem do toalety. Tym razem już po raz ostatni. Siedziałem jeszcze taki osowiały i zastanawiałem się co dalej, czy szukać jakiegoś połączenia do domu, czy co? No i po chwili podeszli do mnie lekarze i pytali, czy wszystko w porządku. Ja odpowiedziałem, że tak, ale słaby jestem. No to wzięli mnie ze sobą i tam mnie badali. Okazało się, że spadł mi bardzo mocno cukier i musiałem być podłączony pod kroplówkę. Byłem taki zjechany, że jeszcze raz wymiotowałem. Po chwili dostałem właśnie kroplówkę i chwilę spałem. Byłem bardzo mocno zmęczony i wyglądało to jakbym miał zaraz wyzionąć ducha, ale udało się wszystko jakoś unormować i badania przeszły pozytywnie, więc po tym jak się poczułem lepiej mogłem wstać. Tutaj co prawda było tak, że było jeszcze około 15 minut i gdybym nie wstał na nogi, to bym był przewieziony do szpitala do Starogardu Gdańskiego. Na szczęście wstałem i było wszystko w porządku i już zacząłem normalnie funkcjonować. Wtedy zgadałem się z Chylonem. Najpierw jednak poszedłem sobie wygrawerować medal i wygrawerowałem swój czas, który wyniósł ostatecznie 3h 35m 41s. Gdy już po chwili odebrałem swój grawer medalu, to wtedy zgadałem się z Chylonem i pojechałem tramwajem do niego. U niego mogłem sobie pojeść danie wegańskie przygotowane przez jego dziewczynę. Poszedłem się jeszcze położyć spać, bo byłem jeszcze trochę zmęczony. Położyłem się wygodnie na materacu i usnąłem. Spałem około 1,5 h. Gdy już się wyspałem, to poszliśmy na tramwaj i pojechałem do Gdańska na dworzec. Tam poszedłem do kasy kupić bilet, ale niestety z racji tej, że pociąg miał zaraz po chwili ruszać, to wtedy musiałem lecieć na dworzec i najwyżej w pociągu kupię bilet. Okazało się, że pokazał się komunikat iż pociąg się spóźni i mogłem udać się jednak do kasy i kupić bilet. Też tak zrobiłem i kupiłem bilet jeszcze w kasie. Następnie wróciłem na dworzec i tam czekałem chwilkę na pociąg. Porozmawiałem sobie jeszcze z jedną panią o bieganiu, bo była też zainteresowana. Opowiedziałem w jakich butach biegać, bo zapytała. Powiedziałem, że na początek buty z amortyzacją, bo jednak takie są najlepsze. Powiedziała, że jej mąż też chciał jechać na maraton, ale coś nie wypaliło, a innym razem był chory i nie udało się ukończyć. Gdy po chwili nadjechał nasz pociąg, to wsiedliśmy razem do tego pociągu. Kontynuowaliśmy rozmowę na temat biegania i czas ten leciał szybko, bo z Gdańska do Tczewa szybko zleciał czas. Natomiast w Tczewie miałem bardzo dużo czasu i poszedłem sobie jeszcze do baru i zjadłem zapiekankę. Posiedziałem i ponudziłem się tam dosyć długo, bo na pociąg czekałem ponad godzinę. Jakoś ten czas sobie tak zagospodarowałem, żeby jak najmniej się nudzić. Gdy już ten czas jakoś zleciał, to wtedy nadjechał pociąg, którym jechałem już do domu, czyli do Bytoni.
Podsumowując te zawody muszę powiedzieć, że ten maraton pokazał, że żeby za rok powtórzyć ten sam wyczyn, to muszę być zdecydowanie bardziej przygotowany niż teraz. Z drugiej zaś strony wyniki na pewno nie będą na maksa dobre. Natomiast tutaj wyniki były dobre, bo co prawda ten był najgorszy z tych czterech, ale i tak nie był jakiś najgorszy. Dlatego za rok muszę inaczej to jakoś rozegrać i zobaczę co będzie. W każdym bądź razie zobaczę co będzie dalej. Póki co teraz to tyle. Poniżej jeszcze zdjęcia z biegu. Oto one:

                                          From Mars...
                                          ...to Sirius.
                                          5-3-8.
          A ty noś, noś długie włosy jak my.
                                         Alleluja i do przodu.
                                          Boczny wiatr.
                                          Dobry początek.
                                          He Run!
                                          Jazda ćpuny!
                                          Jest dobrze.
                                          Kłębek włosów.
                                          Lady Mario.
                                          Mario Duplaintner.
                                          Mariuszek na finiszu.
                                          Never Give Up!
         Oto i ten, na którego wszyscy czekaliśmy - Super Saiyan!
                                               Pajęczak.
                                          Piłkarz, czy biegacz?
                                          Puyol.
                                          Sianowłosy.
                              Spacer w gwiazdkowych spodenkach.
                                         To już blisko mety.
                                        Whats Up?
                                        Wiatr w plecy.
                                        Widziałem orła cień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz