sobota, 16 maja 2015

Bieg europejski - moc Super Saiyana

Dzisiejszy dzień (tj.9 maja 2015) był dniem, gdzie wszystko miało prawdziwy wymiar. Dzisiejsze zawody określam jako złoty podział, bo to właśnie dzisiaj był ten dzień, który był dniem idealnym i takim jaki sobie mogłem tylko zapragnąć. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a nawet na ostatni zamek. Ten dzień pokazał, że można na prawdę bardzo dobrze się poczuć, gdy jest radość z świetnie zaplanowanego dnia.
Przejdźmy do szczegółów horyzontu zdarzeń. Otóż dzisiaj pojechałem sobie na spokojnie pociągiem rano o 7:11 z Bytoni, bo miałem tak w planach żeby spotkać się z Jurkiem w pociągu, który pojedzie do Gdyni Chyloni z Elbląga. Zrobiłem tak jak to powinno być, czyli na luziku guziku sobie pojechałem jak już wspomniałem wyżej pociągiem z Bytoni o 7:11 i na ósmej stacji był Tczew, czyli miejsce docelowe tego pociągu. W Tczewie byłem o godzinie 7:54 jakoś tak i obok peronu po chwili nadjeżdżał wspomniany pociąg z Malborka - a dokładniej z Embląga. Tutaj było tylko 4 minuty oczekiwania i pociąg nadjechał. Wsiadłem do tego pociągu i już o godzinie 7:58 wyjechaliśmy z Tczewa na kierunek Gdynia Chylonia, a dokładniej do Gdyni Głównej. W pociągu szukałem Jurka i po przejściu kilku przedziałów znalazłem go. Wtedy to już od tego momentu trzymaliśmy się razem. W Gdyni Głównej byliśmy o godzinie 9:00 i gdy wysiedliśmy, to mnie spotkała miła niespodzianka, bo z tego samego pociągu wysiadła jedna Pani Basia, którą miałem okazję poznać tydzień temu jak jechałem pociągiem do Gdyni Chyloni. Humorek się poprawił, bo gdy spotkasz osobę, która jest miła, to aż miło się widzieć. Wtedy zamieniliśmy kilka słówek i ja i Pani Basia i Jurek też także było miło. Wtedy z Jurkiem poszliśmy sobie do baru przy Skwerze Kościuszki i tam na spokojnie sobie zjedliśmy zupkę rybną i popiliśmy herbatką z cytrynką. Tutaj mieliśmy bardzo dużo czasu, więc sobie spokojnie siedzieliśmy w tym barze, a w zasadzie na dworze, bo pogoda była dobra. Gdy już sobie pojedliśmy, to wtedy udaliśmy się do biura zawodów odebrać pakiety startowe i tam się trochę pokręciliśmy pogadając sobie z innymi zawodnikami. Po tym jak już odbierałem pakiet startowy, to do mnie podeszli pracownicy PKO Bank Polski i zapytali czy bym zgodził się na bieg z kartką "Biegam dla Natalki". Tym razem Mariuszek nie zawinił jak to miało miejsce w lutym i włączyłem się do akcji i pomyślałem, że czemu nie. Przecież mnie to nic nie zaszkodzi, a właśnie "Natalce" może pomóc. Trzeba być człowiekiem na takie rzeczy otwartym i Mariuszek tak zrobił. Gdy już wypełniłem formalności, to odebrałem karteczkę "Biegam dla Natalki" i wtedy razem z Jurkiem udaliśmy się najpierw sobie zbadać krew i tętno. Wyniki krwi oraz tętna bardzo dobre i wtedy sobie na spokojnie poszliśmy z Jurkiem do multikina posiedzieć. Tam mieliśmy sporo czasu i na spokojnie mogliśmy sobie przygotować numerek startowy i tutaj miałem chwilowy kryzys, bo jak mam pasek startowy, to gdzieś zapodziała mi się jedna zaczepka od paska, do której przypina się numerek startowy i musiałem tak kombinować, żeby chociaż agrafką przypiąć drugą stronę numerku. Gdy już to sobie przygotowałem, to wtedy chwilkę z Jurkiem posiedzieliśmy i pogadaliśmy o przyrodzie i o ciekawostkach przyrodniczych. Gdy już zbliżała się godzina 13, to wyszliśmy z multikina i udaliśmy się do Skweru Kościuszki i tam czekaliśmy na Pondżola oraz syna Jurka - Marka. Porozmawialiśmy sobie i poszliśmy usiąść sobie obok Drużyny Fundacji Udaru Mózgu i tam jeden pan zaproponował żeby pobiec w koszulce owej fundacji i w ten sposób pomóc tym, którzy cierpią z powodu tej choroby. Pomyślałem sobie, że skoro biegnę dla Natalki, to czemu bym nie miał i pomóc w ten sposób tym, którzy cirpią na udar mózgu. Tutaj tak jak w PKO Banku Polskim też wypełniłem formularz, czyli podpisałem się oraz podałem swój numerek startowy i swój wiek i dostałem koszulkę oraz fajny woreczek do butów, więc warto było. Czas mijał bardzo szybko i gdy już odebrałem pakiet, to wtedy założyłem tę koszulkę i przypiąłem do niej akcję "Biegam dla Natalki" i powolutku się przebrałem do startu i wtedy gdy już wszystko było w porządku, to poszedłem oddać worek do depozytu i poszedłem na rozgrzewkę, a Jurek wcześniej poszedł przebrać się do przebieralni. Ja natomiast na dworze się przebierałem i po wszystkim, czyli po przebraniu się - poszedłem się rozgrzewać. Spotkałem się ze Spadikiem, którego wcześniej z Jurkiem, Markiem i Pondżolem zobaczyliśmy wcześniej. Wtedy ja razem ze Spadikiem poszliśmy sobie robić rozgrzewkę. Tam koło multi kina spotkaliśmy i razem we trójkę robiliśmy rozgrzewkę. W tym biegu chciałem w zasadzie być lepszy od Spadika, ale nie wiedziałem na co jego stać. Natomiast ja musiałem robić swoje i dlatego rozgrzewkę poprowadził Spadik i jeszcze się troszkę porozciągaliśmy i udaliśmy się do boksów startowych. Ja się ustawiłem w strefie białej, a Spadik jedną strefę bliżej, czyli w strefie żółtej. W boksie Krzyś mi i Spadikowi pożyczył powodzonka. Ja wcześniej oddałem w ręce Pondżola aparat i zrobił mi kilka fotek. Gdy już się zbliżał moment startu, to wtedy pozostało odliczanie od 10 do zera i jako pierwsza grupa wystartowała strefa czerwona i żółta, to właśnie Spadik był w tej strefie żółtej i gdy te dwie strefy ruszyły, wtedy przyszła i kolej na nas, czyli strefa biała. Jeżeli chodzi o mnie, to samopoczucie było super i ciągle świtało mi po głowie jedno - zemsta za luty musi być słodka. Gdy ruszyłem, to już nie mogłem się poddać i nie mogłem sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy. Dlatego nie chciałem wyrywać z początku, aby mieć siły na później. Też tak się stało i poszczególne km-ry - czasowo - wyglądały w ten sposób: 1 km - 00:04:30, 2 km - 00:04:28, 3 km - 00:04:03, 4 km - 00:03:07 (ten oraz następny km były źle rozstawione, dlatego te czasy nie są tymi czasami prawdziwymi), 5 km - 00:04:50 (to jest połowa trasy, a czas ogólny wynosił 00:21:01), 6 km - 00:04:03, 7 km - 00:04:25, 8 km - 00:03:48, 9 km - 00:03:57 i ostatni, czyli 10 km - 00:04:11. Tutaj na ostatnich 300 metrach, czy jakoś tak - Pondżol krzyknął do mnie "Użyj mocy Super Saiyana"!!! Po chwili stało się to co miało się stać - uaktywniłem moc Super Saiyana i krzyknąłem na głos - "Moc Super Saiyana, przybywaj!!!!!!!!!!!!!!" Gdy to krzyknąłem, to wtedy dałem mocnego sprintu i śmigałem do mety tak szybko jak tylko to możliwe, ale niestety tutaj popełniłem drobny błąd - zrobiłem to za szybko - i parę osób mnie wyprzedziło. Na szczęście mój wynik był bardzo dobry i na prawdę mogłem z podniesionymi rękoma triumfować finisz. Gdy przekroczyłem metę, to byłem bardzo szczęśliwy i bardzo zmęczony. Ten wynik pokazał, że można na prawdę poczuć w sobie moc super wojownika i powalczyć można o jak najlepszy rezultat. Gdy po biegu już dostałem medal, to wtedy oddałem chip i udałem się od razu do Drużyny Fundacji Udaru Mózgu i dostałem dyplom za ukończenie i bardzo byłem zadowolony z siebie i tą radością podzieliłem się z fundacją. To po biegu zbadali mi jeszcze raz tętno i wtedy udałem się od razu do depozytu po swoje rzeczy. Następnie dzwoniłem do Marka, że zostaję w Gdyni i mają śmigać na pociąg. Jednak zmieniłem zdanie po chwili i dzwonię jeszcze raz i nawet się spotkaliśmy potem. Wtedy ja już zgadałem się z Pondżolem jak odebrałem depozyt i udaliśmy się w kierunku dworca. Marek z Jurkiem zostali jeszcze. Po chwili znowu się z nimi zgadałem i wtedy chwilkę poczekałem na nich i już razem udaliśmy się na dworzec kupić bilet. Ja kupiłem bilet do Bytoni, Marek do Gdańsk Oliwa, a Jurek do Malborka. Podziękowałem bardzo za wszystko Pondżolowi, który poświęcił się dla mnie, bo kupił mi trochę jedzonka na drogę i we trójkę (ja, Marek i Jurek) wsiedliśmy do pociągu. Trzy minutki po wejściu do pociągu - ruszyliśmy. Najpierw wysiadał Marek w Gdańsku Oliwa, wtedy ja dziękując Jurkowi za spędzony razem czas wysiadłem w Tczewie i Jurek pojechał do Malborka. Gdy wysiadłem na peronie w Tczewie, to zobaczyłem, że do pociągu mam około dwóch godzin, to poszedłem sobie na spokojnie zjeść coś w barze i posiedziałem jeszcze sobie chwilkę i ruszyłem na pociąg, który już czekał na peronie. Wsiadłem do niego. Poczekałem jeszcze ponad 20 minut do godziny 19:43 i pociąg wyjechał o tej godzinie na Chojnice. Po około 40 minutach wysiadłem w Bytoni na przystanku i udałem się do domu. Miałem jeszcze szczęście bo koledzy mnie samochodem podrzucili do ulicy i wtedy udałem się do domu. Jeszcze chwilkę porozmawiałem sobie z Marianem i poszedłem wtedy do domku. Oto tak przebiegła cała dzisiejsza historia.
Podsumowując muszę coś przyznać - nigdy w bieganiu nie jest pewne jak pójdzie na zawodach. Może być tak, że czujesz się wypoczęty i super luz, a okaże się, że jak przychodzi moment startu, to jest źle. Jest i też tego vice versa, czyli możesz czuć zmęczenie jakimiś startami, ale wynik możesz mieć lepszy niż sam się tego spodziewasz. Także zawody to jest zawsze ta niewiadoma. Ten nasz "słynny" iks o taki - X, albo taki - x. Jak kto woli. Nurtują mnie jeszcze te pytania - Jaki będzie za tydzień maraton? Czy podołam wyzwaniu i po raz czwarty na cztery starty będzie dobry wynik? Czy też doznam goryczy porażki? Tego nie wiem, bo to jest niespodzianka. Jedno jest pewne - jestem przygotowany dobrze, ale czy to wystarczy by po raz kolejny wywalczyć dobry wynik? Tym oto pytaniem reasumuję Bieg Europejski Gdyni. Do usłyszenia za tydzień w I PZU Maraton Gdańsk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz