poniedziałek, 9 grudnia 2013

XIV bieg Niepodległości w Gdyni - upadek

Życie jest czasami tak zaskakujące, że nie wiesz co ci może danego dnia się przytrafić. Wszystko się układa dobrze i nawet jeśli coś troszkę pójdzie nie w tym kierunku, to idzie to skorygować i praktycznie tego nie widać. Jednak przychodzą takie dni jak dzisiaj (dzień zawodów) i wszystko jakby przestaje tracić sens. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi jest kilka. Zanim jednak na nie odpowiem, to najpierw opowiem co było tego powodem.
Gdy dzień wcześniej patrzyłem sobie na to jak kursują pociągi, to mi się nie zgadzała cena co do biletu i będąc w błędnym myśleniu wg mnie kosztował 30 zł i to mnie niestety dobijało, bo miałem tylko 40 zł. No, ale z drugiej strony mówię, skoro mam tylko 40 zł, to wystarczy mi tylko w jedną stronę, a w drugą najwyżej pożyczę od kogoś. Sprawy potoczyły się jeszcze inaczej, bo zadzwonił do mnie kuzyn i mówi, czy bym nie chciał z nim jechać na zawody, bo on jedzie z kuzynem swojej dziewczyny, który też startuje w tych zawodach. Normalnie trafiło mi się szczęście i oczywiście, że się zgodziłem dlatego też następnego dnia pojechaliśmy. Wstałem o godzinie 8 rano i na spokojnie się przygotowałem biorąc tylko najważniejsze rzeczy i czekałem na telefon. Gdy już zadzwonił, to przygotowany wcześniej wyszedłem z domu i samochód był już gotowy do wyjazdu, więc nie pozostało mi nic innego jak tylko po prostu podejść do samochodu i wsiąść. No i gdy już było wszystko ok, to wyruszyliśmy do Trójmiasta. Gdy jechaliśmy, to jeszcze po drodze wjechaliśmy jeszcze po jedną dziewczynę i wtedy już bez zatrzymywania się jechaliśmy prosto do Gdyni. Podróż była spoko i czas szybko zleciał. Gdy troszkę się gubiliśmy po Gdyni, to po jakimś czasie dojechaliśmy w dobre miejsce, to wtedy tam zaparkowaliśmy i poszliśmy w stronę biura zawodów. W pewnym momencie grupa, z którą jechałem samochodem poszła gdzie indziej, a ja prosto do biura zawodów. Gdy w biurze odebrałem swój pakiet startowy, to wtedy wychodząc na zewnątrz spotkałem Jurka. No i wtedy czas już leciał fajnie, bo sobie pogadaliśmy i wtedy było super. Po chwili poszliśmy sobie do jednego z barów i pojedliśmy sobie troszkę. Ja jadłem to samo co Jurek - dorsza smażonego i frytki z surówkami i do picia herbatkę. Było to 2,5h do startu, więc nie powinno to raczej zaszkodzić, bo też i w domu nie jadłem za dużo. Wtedy poszliśmy się jeszcze pokręcić po Gdyni i sobie pogadaliśmy z kilkoma biegaczami i czas mijał do godziny "0" dobrze. Niecałą godzinę przed biegiem poszliśmy się już przebrać w stroje, w których będziemy startować. Następnie przyszedł Jurka syn i pogadaliśmy sobie trochę. Z racji tej, że już dużo do biegu nie zostało to też i dwóch przyjaciół do nas dołączyło - Krzysiek i Adrian, z którymi pogadaliśmy sobie chwilę i wtedy szliśmy na linię startu. Na linii startu padały różne pytania - jak mi pójdzie, czy dobra passa się utrzyma, czy będzie po raz kolejny dobrze i czy uda mi się utrzymać dobry wynik? Te odpowiedzi były zagadką do strzału startera. Po tym jak już się zaczęło wiedziałem, że to nie będzie mój udany dzień. Już na pierwszych kilometrach miałem problemy z bieganiem i problemy z oddychaniem. To był na prawdę bardzo nieudany dzień. Gdy już wbiegałem przy zegarze na ulicy świętojańskiej, to wiedziałem, że to na pewno będzie gorszy czas niż 45 minut. Nie myliłem się, bo czas miałem dokładnie 45m 44s. Byłem bardzo załamany tym czasem i na prawdę nie był to mój dzień. Po tym jak już odebrałem medal, to poszedłem oddać chip i cały czas szedłem z rękoma na głowie w geście załamki. Następnie od razu poszedłem po swoje rzeczy do depozytu i przebrałem się już w swoje normalne rzeczy te "nie biegowe". Po chwili spotkałem Krzyśka, który też biegał w zawodach i ja myślałem, że on mi dołożył i przegrałem nawet z nim, bo czułem się takim cieniasem. Jednak okazało się, że byłem lepszy o około 2 minuty. Gdy już z Krzyśkiem się widzieliśmy po tym jak wyszedłem z przebieralni, to poszedłem po herbatę i tam spotkałem Krzysia. Szukaliśmy Jurka, który też ładnie nabiegał mając czas około 50 minut. No i po jakimś czasie i pojawił się Jurek. Także cała ta trójka nas sobie pogadaliśmy po biegu i szliśmy w kierunku dworca PKP, gdzie szukaliśmy połączenia do domu. Mieliśmy chwilę czasu i zdążyliśmy kupić bilety w kasie i na spokojnie poszliśmy na nasz peron, gdzie już pociąg nasz czekał. Wsiedliśmy do niego i ruszyliśmy do domu, Krzysiek do Gdańska, a my z Jurkiem do Tczewa, znaczy ja do Tczewa, bo Jurek do Malborka, gdzie się nasze drogi rozeszły i ja sam już jechałem do Tczewa, skąd miałem po około 1h 40 m pociąg do Bytoni. Podsumowując zawody te nie były udane, bo za dużo zjadłem, ale to też swego rodzaju nauczka, że nigdy przenigdy nie jeść dużo. Jeść można, ale z umiarem i na prawdę jeść w tym dniu lekkie rzeczy i wtedy wyniki będą inne niż ten z tych zawodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz