Po tym jak niespełna miesiąc temu (28.03.2015) startowałem w II Maratonie Gockim, wiedziałem, że zawody muszą być udane. Dlaczego tak myślę? Skąd ta pewność? I czy rzeczywiście tak było? Na te pytania bym mógł odpowiedzieć od razu.
Jednak, aby było ciekawiej, to najpierw zagłębmy się w tę historię tego roku. Stwierdzeniem, że ten rok dla mnie jest z 2013 roku deju via jest jak najbardziej trafne. Dlaczego tak piszę. Z tego względu, że dużo sytuacji jest bardzo podobnych sprzed dwóch lat. Po pierwsze przed maratonem w Warszawie miałem "maraton rozgrzewkowy". Po drugie szykuje się nam sytuacja, gdzie jak dwa lata temu przez 4 tygodnie zaliczę 3 maraton. No tutaj, niektóre dopiero się zaczną, ale jak nic nie zepsuje planów, to tak będzie. Będą co prawda to inne maratony niż te, w których startowałem dwa lata temu, ale też dystans ten sam. No i w zasadzie na jedno pytanie już odpowiedź by była, ale powtórzę: Dlaczego tak myślę? [że zawody będą udane] Po pierwsze dlatego, że byłem dobrze przygotowany i po drugie dlatego, że biegałem maraton rozgrzewkowy. Co prawda w 2013 roku tylko dwa tygodnie wcześniej przed startem, a w tym [2015] roku aż 29 dni. Drugie pytanie brzmiało: Skąd ta pewność? Odpowiedź na to pytanie już też jest prosta, bo wynika już z powyższego opisu, ale sprecyzuję ją. Otóż pewności nabrałem wtedy, gdy wszystko układało się po mojej myśli: Maraton rozgrzewkowy przebiec - przebiegłem. Trenować regularnie - też trenowałem. No i nie było już chyba żadnych przeszkód do tego aby było dobrze. Wszystko się układa w puzzle, ale pomimo iż już jest całość zobrazowana, to brakuje jednej części puzzla. Jakiego? Brakuje nam tylko pobicia życiówki sprzed dwóch lat, czyli złamania 3h 21m 50s. Jednak nie wszystko jeszcze straconw, bo poprzednio robiłem to z tych trzech maratonów nie zaraza od razu, ale w drugim starcie. No i pojawia się nam kolejne pytanie: Jak poradzę sobie z zemstą za poprzedni rok w III edycji Kołobrzeg Maraton? Gdy rok temu w Kołobrzeg Maraton miałem do tamtej pory najgorszy czas, to czy uda mi się tak zniwelować tamtą (nie ukrywajmy) porażkę fizyczną? Odpowiedź i na to pytanie jest prosta. Mówią, że zemsta jest słodka, ale nie zawsze każda słodycz jest przyjemna. Dlatego wolę do tego być scepytcznie nastawiony. Z drugiej zaś strony mogę z całkowitą pewnością powiedzieć, że jestem o wiele silniejszy niż rok temu. No i myślę, że jeżeli nawet nie pobiję ani rekordu, ani nie będę mieć czasu lepszego niż tutaj w Warszawie, to na pewno będę się czuł zdecydowanie lepiej niż rok temu. Jednak czy na pewno? Mówię tak: Zobaczymy. Gdy już wszystko jest ułożone teraz w całość i odnalazły się wszystkie puzzle, to teraz mogę przejść do historii, która zaczęła się od wyjazdu. Teraz zróbcie sobie kawę lub herbatę i spokojnie i wygodnie usiądźcie i poczytajcie jak to wszystko ze mną wyglądało i jak dotarłem do Warszawy.
Sięgnijmy datą wstecz od startu w III edycji Orlen Warsaw Marathon, czyli soboty 25 kwietnia 2015 roku. Otóż, gdy wiedziałem, że na te zawody nie muszę się spieszyć, ani szybko wstawać, bo pociąg miałem później, to tak na spokojnie sobie szukałem połączeń pociągów w taki sposób, aby dostać się jak najtaniej do Warszawy i jak najszybciej. Gdy serfuję sobie po internecie szukając rozkładów jazdy pociągiem, to mnie zaskakiwało to, że gdy patrzyłem na bilet EIP (Express InterCity Premium - po naszemu po prostu pociąg Pendolino) miałem wrażenie, że patrzyłem niedawno na ten rozkład i pociąg taki kosztował 49 zł. Gdy spojrzałem dzisiaj (25 kwietnia 2015 roku), to ta cena wzrosła o prawie 100 zł i cena pociągu kosztowała 148 zł i to z Tczewa do Warszawy. W tym momencie byłem na prawdę w kropce o takiej (.). Pomyślałem sobie, że pojadę normalnym pociągiem i w Warszawie będę o północy. Jednak z drugiej strony mi to nie pasowało, bo jednak spojrzałem jeszcze raz na regulamin i okazało się, że w Warszawie muszę być zdecydowanie szybciej, bo nie dość tego, że do 22:00 są do odebrania pakiety startowe, to jeszcze też o tej porze zamykają halę sportową i musiałem tak pokombinować żeby w naszej Stolicy być zdecydowanie szybciej. Wtedy pozostało tylko jedno wyjście - zapłacić 148 zł i jechać pociągiem Pendolino. Wtedy, gdy już wiedziałem, że trzeba będzie tak zrobić, to musiałem sobie załatwić więcej kasiorki, żebym mógł na spokojnie dojechać do Stolicy i wrócić z powrotem. Gdy już wszystko było ok, to wtedy jeszcze wziąłem najważniejsze rzeczy do ubrania i inne potrzebne rzeczy które będę potrzebował, to wtedy mogłem na spokojnie już wychodzić i iść na pociąg, który wyjedzie z Bytoni o godzinie 16:39. Ale czy aby na pewno wyjedzie o 16:39? Tym razem nie. Spóźnił się o około 10 minut, ale na szczęście nie był to żaden problem. Można by powiedzieć, że wsiadłem w pociąg i jechałem dalej, ale ale... Na dworcu w Bytoni dosyć długo już nie byłem i normalnie zaskoczył mnie wspaniały widok nowych ławeczek, a nie jak do tej pory ławki zniszczone. Zanim pojechałem pociągiem, to jeszcze porozmawiałem z jednym panem, który pracuje w kolei i chwaliłem sobie, że dworce teraz coraz ładniejsze się robią i zadbane jest o wszystko. Gdy już nadjechał spóźniony pociąg, to wsiadłem do niego i poszedłem kupić bilet do Tczewa. W pociągu od razu zapytałem konduktora, czy zdążymy być na czas przed odjazdem pociągu o godzinie 17:50. Konduktor powiedział, że tak, bo będziemy już o 17:30. Gdy już sobie usiadłem na siedzonko, to po chwili zagaduje mnie kolega z pracy Krzyś. Porozmawialiśmy sobie na każdy temat i też trochę o pracy. Mówię Krzysiowi, że postaram się do domu wrócić w niedzielę o 21:38 (godzina przyjazdu pociągu z Tczewa do Bytoni) i że będę w poniedziałek w pracy. Tak sobie rozmawialiśmy i czas tak fajnie minął i dojeżdżaliśmy do Tczewa. W Tczewie byliśmy wg zapowiedzi konduktora i była to godzina 17:30. Po wyjściu pożegnałem się z Krzysiem i każdy z nas poszedł w swoje strony - ja do kasy biletowej, a Krzyś po prostu w swoją stronę do znajomych. Kupowałem bilet do pociągu Ekspress InterCity Premium, czyli Pendolino. Zapłaciłem słono, ale z drugiej strony na prawdę jazda tym pociągiem była bardzo przyjemna. Pociąg z Tczewa wyjechał o godzinie 17:50 i musiałem tak sobie zorganizować, że po prostu kupię sobie na spokojnie bilet i będę oczekiwał tego pociągu. Gdy już czas oczekiwania minął, to wsiadłem do pociągu Pendolino i na prawdę poczułem się jak gość, bo pociąg był taki elegancki, a ja nie wyglądałem jakoś elegancko tylko po prostu taki zwyczajny Mariuszek. Gdy już wszystko było dopięte na ostatni guzik, to pociąg ruszył punktualnie o 17:50. W wagonie usiadłem na wygodny fotelik obok jednej pani, z którą zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowa była fajna, bo zaczęliśmy w zasadzie pisać o zainteresowaniach. Ja mówiłem pani, że jadę na maraton do Warszawy, a pani mówi, że uprawia Nordic Walking. No i sobie tak rozmawiamy i pani mówi, że jej syn startuje też w Warszawie, ale na biegu 10 km. No i nie zagłębiając się dalej w temat rozmawialiśmy w zasadzie o tym. Ten czas tak ładnie zleciał, że te 2h 40m minut zleciały tak szybko, że człowiek się tego nie spodziewał. No i ja nawet nie jadąc aż do Warszawy Centralnej wysiadłem w Warszawie Zachodniej z tą panią. Powiedziała mi jak mam dostać się do biura zawodów. No i wtedy nasze drogi się rozeszły. Ja poszedłem do biura zawodów, a pani w swoją stronę. Biuro było czynne do 22, więc musiałem się sprężać żeby jak najszybciej odebrać ten pakiet startowy. Co prawda na miejscu byłem o 20:30, więc miałem trochę czasu. Pokręciłem się troszkę po miasteczku biegacza i wtedy poszedłem odebrać swój pakiet startowy. Było już parę minut po 21-ej, więc długo nie spędzałem czasu w miasteczku biegacza, ale od razu poszedłem szukać wyjazdu ze stadionu narodowego i udać się do hali noclegowej. Kierowałem się na dzielnicę Praga Południe do ulicy Siennickiej. To właśnie tam jest nocleg i tam będę spał. Gdy już wysiadłem z busu, którym dojechałem na miejsce, to zapytałem jednej dziewczyny jak dojść do hali. Co ciekawe nie dość, że mi powiedziała jak, to na dodatek poszła mnie tam zaprowadzić i to mi się podobało jak dziewczyna, która mnie nie zna idzie ze odprowadzić mnie na miejsce. Podziękowałem bardzo i udałem się do środka do tej hali. Na miejscu byłem po 22. Gdy wszedłem do środka, to chciałem się rozłożyć już obojętnie gdzie i wtedy podchodzi do mnie stary znajomy, którego kojarzę z Koszalina z nocnej ściemy - Wojtek. Zaproponował mi żebym obok nich się rozłożył i też tak zrobiłem. Porozmawialiśmy sobie chwilę i ja poszedłem wtedy pod prysznic. Gdy wróciłem, to wtedy jeszcze chwilę pogadaliśmy o planowanych startach i kładliśmy się spać. Gdy już organizatorzy pogasili światła, to ja przez chwilę potrenowałem parę treningów jogi i też poszedłem spać. Obudziłem się około 5:30. Poszedłem się troszkę umyć i z racji tej, że miałem jeszcze trochę czasu, to sobie pojadłem i zaraz poszedłem jeszcze na godzinkę się położyć spać. Wtedy około 6:30 pakowałem się i przygotowywałem do wyjścia. Na spokojnie sobie wszystko przygotowałem i przebrałem się już w ubiór startowy. Gdy wychodziłem to spotkałem kolegę Patryka, którego spotkałem jak z Dżekim startowaliśmy w Owidzu na 5 km i razem z nim poszliśmy do autokaru, który zawiózł nas pod stadion narodowy, gdzie będzie start III edycji OWM. Pogadaliśmy sobie i opowiedzieliśmy sobie trochę o bieganiu i o zawodach. Patryk opowiadał, że to jego pierwszy maraton i że chciałby mieć czas poniżej 4h. Gdy już byliśmy przy stadionie, to wtedy Patryk poszedł oddać swój depozyt, a ja swój. No i od tego czasu się nie widzieliśmy. Wtedy trochę pochodziłem sobie po strefie biegacza, ale też nie za dużo by się nie przemęczać przed startem. Gdy już trochę czasu minęło, to poszedłem do mojej strefy startowej. Do startu było jeszcze trochę czasu, więc się trochę przygotowywałem robiąc sobie rozgrzewkę. W drodze do strefy startowej spotkałem Patryka i pożyczyliśmy sobie powodzenia i ja poszedłem wtedy do swojej strefy startowej. Następnie sobie porobiłem rozgrzewkę i trochę potruchtałem w swojej strefie startowej i później dokładniejszą rozgrzewkę poprowadził sam Jerzy Skarżyński. To była bardzo dobra rozgrzewka, która rozgrzała tak, że na prawdę wszystkie partie mięśni były rozgrzane. Po tej rozgrzewce była zabawa, która z drużyn (w sensie maratończycy i zawodnicy na 10 km) jak najszybciej przeniesie flagę na koniec stawki. Okazało się, że zwycięzcami okazali się zawodnicy startujący na dystansie 10 km. Po tej zabawie zaczął się najpierw start zawodników hand bike i po pięciu minutach zaczął się zarówno nasz start (maratończyków) jak i zawodników na 10 km. Od początku, gdy zacząłem ten maraton, to biegłem zupełnie sam trzymając swoje tempo. Mój plan był taki, żeby na początku zacząć wolniej po to by później przyspieszyć. No i każdy poszczególny km był tego dowodem, że tak było, a zapisując czasy co 5 km były wyrównane. No i przedstawiam czasy co 5 km. Pierwsza piątka to czas 00:26:55. Z racji tej, że było ciasno, to te czasy były wolne, ale i bardzo dobrze. Druga piątka to 00:23:57. Tutaj czas już się poprawił, bo już się rozrzedziło i było więcej miejsca na trasie. Trzecia piątka, to czas 00:23:36. Czwarta piątka, to czas 00:23:36, czyli te dwa czasy pobiegłem idealnym tempem. Piąty pomiar, to była połowa, czyli 21.097 km i tutaj czas wyniósł 01:43:17 - to jest czas ogólny. Szósty pomiar czasu, to 00:18:29, to jest pomiar piątej piątki, czyli już 25 km, a czas od 21.097 km do 25 km, wynosił właśnie te 00:18:29. Siódmy pomiar, to już cała piątka wynosząca 00:24:25. To był już trzydziesty km, a ja czułem się bardzo dobrze. Kolejna piątka, czyli 35 km, to 00:25:06, czyli tempo mocno nie spadło. Ostatni pomiar przed metą był czasem, gdzie poszło mi bardzo dobrze i czego nie doświadczyłem wcześniej - czas końcowy był lepszy niż początkowy, bo ta piątka wyniosła 00:25:34. No i ostatni pomiar, to te ostatnie 2 km z resztką 195 m, która wyniosła 00:11:13. Natomiast ostateczny czas wyniósł 3h 26m 09, to był czas netto. Natomiast czas brutto, czyli czas liczony od strzału startera wynosił 3h 28m 05s - to był czas z mojego pomiaru, a czas z pomiaru DataSport wynosił 3h 28m 04s. Także mój pomiar czasu był bardzo dobry i czasy, które podawałem na moim pomiarze, to czasy netto. Podsumowując ten maraton od startu do mety, to muszę przyznać, że obrałem bardzo dobrą taktykę - zacząłem spokojnie i dzięki temu końcówka była bardzo udana. Gdy już było blisko mety - około 100m, to krzyknąłem "Kaito Ken!!!" I jeszcze pobiegłem szybkim sprintem na metę. Także można powiedzieć, że sprawdza się powiedzenie: "Im wolniejszy start tym szybsza meta". Jeszcze bardzo dobre było to, że podczas całej trasy byłem (jak nigdy) cały czas w kontakcie z kibicami i innymi zawodnikami. To też był swego rodzaju udany dla mnie dzień, gdzie byłem po prostu otwarty w sensie, że nie czułem żadnej spinki i był super luzik. Gdy już przekroczyłem metę, to w sumie czułem się dosyć dobrze. Nie było jakiegoś ostrego kryzysu, ale nogi były zmęczone. Gdy już dostałem medal, to następnie poszedłem do depozytu odebrać swoje rzeczy i tutaj się poczułem gorzej. Właśnie w tym momencie było ze mną słabo. Brało mnie zmęczenie i dobrze, że miałem ze sobą coś do picia, bo wziąłem sobie kilka napoi Oshee. Wtedy od depozytu poszedłem sobie do przebieralni i tam musiałem sobie chwilkę posiedzieć i sobie odpocząć. Okryłem się kocem bo było mi zimno. Po chwili poczułem się źle i brało mnie na wymiotowanie, ale na szczęście sobie popiłem i już po chwili było bardzo dobrze. Następnie się zdzwoniłem z koleżanką Pauliną i się spotkaliśmy przy miejscu, gdzie rozdawali jedzonko. Wtedy poszedłem usiąść sobie i jadłem, ale apetytu nie było. Troszkę zjadłem i czułem się słabo, ale już mnie nie brało na wymiotowanie. Siedziałem sobie przez jakiś czas i zadzwoniłem do kolegi Patryka jak mu poszło i odebrał telefon i co się okazało? Udało mu się przebiec maraton poniżej 4h i dokładniej chyba jakoś 3h 44m 10s. Zapytałem jego jak wraca do domu i powiedział, że Bla Bla Car. Ja też chciałem, ale nie udało się, bo bym nie zdążył na pociąg do domu. Gdy jeszcze sobie siedziałem, to siedzieliśmy sobie ze Zbyszkiem i jego przewodnikiem. Także atmosferka była fajna. Gdy już Zbyszek ze swoim przewodnikiem poszli na pociąg, to ja chwilę porozmawiałem z Pauliną i odprowadziła mnie na pociąg i wtedy każdy z nas poszedł w swoje strony - ja poszedłem kupić bilet, a Paulina poszła w swoją stronę. Z racji tej, że nie miałem żadnego taniego pociągu, to musiałem znowu zapłacić dużo i kupić bilet do pociągu Pendolino. Gdy już poszedłem na peron, to czekałem na pociąg i w tej chwili już myślałem, że mam po macie, bo zdziwiłem się, że tak mało bagaży mam i czegoś mi brakuję. Okazało się, że gdzieś zostawiłem matę. Na szczęście jeszcze było chwilę czasu do przyjazdu pociągu i cofnąłem się do kasy, gdzie kupowałem bilet i miałem cholerne szczęście, bo ta mata tam była. Kamień z serca spadł. Wtedy po chwili nadjeżdżał pociąg i jechałem nim prosto do Tczewa. Podróż trwała tyle samo ile jechałem do Warszawy, czyli 2h 40m. W Tczewie poczekałem na pociąg, którym jechałem już do domu i tak zakończyła się moja przygoda z Warszawą. Podsumowując. Zawody były bardzo udane. Dużo naprawiłem błędów z poprzedniej edycji, dużo mądrzej wystartowałem i na pewno mam już większe doświadczenie jeśli chodzi o starty. No i oczywiście miałem spore zabezpieczenie, bo biegałem regularnie i to też było efektem dobrego wyniku. Także to był na prawdę udany start. Teraz już nie pozostało nic innego jak tylko czekać na kolejny maraton, który już mam w najbliższą sobotę, czyli 2 maja, ale wcześniej podsumowanie miesiąca kwietnia. To tyle na ten temat. Poniżej jeszcze zdjęcia z zawodów:
Biegacze we mgle.
Biegaczowaci.
Biegnij Mariuszek biegnij.
Dzięki!!!
Dziękuję.
Finish!!!
First km.
Grymas na twarzy.
Sarenka na maratonie.
Co za charrrakter.
Mgła z biegaczami szła.
Pan Einstein.
Piąteczka.
Power is Back.
Pozdrowienia dla kibiców.
Radość na uśmiechu.
Super luz i już.
The One.
Uuuuuu yeeeaaaaahhh - i like the!!!!!!!
You looking good!!!
Jednak, aby było ciekawiej, to najpierw zagłębmy się w tę historię tego roku. Stwierdzeniem, że ten rok dla mnie jest z 2013 roku deju via jest jak najbardziej trafne. Dlaczego tak piszę. Z tego względu, że dużo sytuacji jest bardzo podobnych sprzed dwóch lat. Po pierwsze przed maratonem w Warszawie miałem "maraton rozgrzewkowy". Po drugie szykuje się nam sytuacja, gdzie jak dwa lata temu przez 4 tygodnie zaliczę 3 maraton. No tutaj, niektóre dopiero się zaczną, ale jak nic nie zepsuje planów, to tak będzie. Będą co prawda to inne maratony niż te, w których startowałem dwa lata temu, ale też dystans ten sam. No i w zasadzie na jedno pytanie już odpowiedź by była, ale powtórzę: Dlaczego tak myślę? [że zawody będą udane] Po pierwsze dlatego, że byłem dobrze przygotowany i po drugie dlatego, że biegałem maraton rozgrzewkowy. Co prawda w 2013 roku tylko dwa tygodnie wcześniej przed startem, a w tym [2015] roku aż 29 dni. Drugie pytanie brzmiało: Skąd ta pewność? Odpowiedź na to pytanie już też jest prosta, bo wynika już z powyższego opisu, ale sprecyzuję ją. Otóż pewności nabrałem wtedy, gdy wszystko układało się po mojej myśli: Maraton rozgrzewkowy przebiec - przebiegłem. Trenować regularnie - też trenowałem. No i nie było już chyba żadnych przeszkód do tego aby było dobrze. Wszystko się układa w puzzle, ale pomimo iż już jest całość zobrazowana, to brakuje jednej części puzzla. Jakiego? Brakuje nam tylko pobicia życiówki sprzed dwóch lat, czyli złamania 3h 21m 50s. Jednak nie wszystko jeszcze straconw, bo poprzednio robiłem to z tych trzech maratonów nie zaraza od razu, ale w drugim starcie. No i pojawia się nam kolejne pytanie: Jak poradzę sobie z zemstą za poprzedni rok w III edycji Kołobrzeg Maraton? Gdy rok temu w Kołobrzeg Maraton miałem do tamtej pory najgorszy czas, to czy uda mi się tak zniwelować tamtą (nie ukrywajmy) porażkę fizyczną? Odpowiedź i na to pytanie jest prosta. Mówią, że zemsta jest słodka, ale nie zawsze każda słodycz jest przyjemna. Dlatego wolę do tego być scepytcznie nastawiony. Z drugiej zaś strony mogę z całkowitą pewnością powiedzieć, że jestem o wiele silniejszy niż rok temu. No i myślę, że jeżeli nawet nie pobiję ani rekordu, ani nie będę mieć czasu lepszego niż tutaj w Warszawie, to na pewno będę się czuł zdecydowanie lepiej niż rok temu. Jednak czy na pewno? Mówię tak: Zobaczymy. Gdy już wszystko jest ułożone teraz w całość i odnalazły się wszystkie puzzle, to teraz mogę przejść do historii, która zaczęła się od wyjazdu. Teraz zróbcie sobie kawę lub herbatę i spokojnie i wygodnie usiądźcie i poczytajcie jak to wszystko ze mną wyglądało i jak dotarłem do Warszawy.
Sięgnijmy datą wstecz od startu w III edycji Orlen Warsaw Marathon, czyli soboty 25 kwietnia 2015 roku. Otóż, gdy wiedziałem, że na te zawody nie muszę się spieszyć, ani szybko wstawać, bo pociąg miałem później, to tak na spokojnie sobie szukałem połączeń pociągów w taki sposób, aby dostać się jak najtaniej do Warszawy i jak najszybciej. Gdy serfuję sobie po internecie szukając rozkładów jazdy pociągiem, to mnie zaskakiwało to, że gdy patrzyłem na bilet EIP (Express InterCity Premium - po naszemu po prostu pociąg Pendolino) miałem wrażenie, że patrzyłem niedawno na ten rozkład i pociąg taki kosztował 49 zł. Gdy spojrzałem dzisiaj (25 kwietnia 2015 roku), to ta cena wzrosła o prawie 100 zł i cena pociągu kosztowała 148 zł i to z Tczewa do Warszawy. W tym momencie byłem na prawdę w kropce o takiej (.). Pomyślałem sobie, że pojadę normalnym pociągiem i w Warszawie będę o północy. Jednak z drugiej strony mi to nie pasowało, bo jednak spojrzałem jeszcze raz na regulamin i okazało się, że w Warszawie muszę być zdecydowanie szybciej, bo nie dość tego, że do 22:00 są do odebrania pakiety startowe, to jeszcze też o tej porze zamykają halę sportową i musiałem tak pokombinować żeby w naszej Stolicy być zdecydowanie szybciej. Wtedy pozostało tylko jedno wyjście - zapłacić 148 zł i jechać pociągiem Pendolino. Wtedy, gdy już wiedziałem, że trzeba będzie tak zrobić, to musiałem sobie załatwić więcej kasiorki, żebym mógł na spokojnie dojechać do Stolicy i wrócić z powrotem. Gdy już wszystko było ok, to wtedy jeszcze wziąłem najważniejsze rzeczy do ubrania i inne potrzebne rzeczy które będę potrzebował, to wtedy mogłem na spokojnie już wychodzić i iść na pociąg, który wyjedzie z Bytoni o godzinie 16:39. Ale czy aby na pewno wyjedzie o 16:39? Tym razem nie. Spóźnił się o około 10 minut, ale na szczęście nie był to żaden problem. Można by powiedzieć, że wsiadłem w pociąg i jechałem dalej, ale ale... Na dworcu w Bytoni dosyć długo już nie byłem i normalnie zaskoczył mnie wspaniały widok nowych ławeczek, a nie jak do tej pory ławki zniszczone. Zanim pojechałem pociągiem, to jeszcze porozmawiałem z jednym panem, który pracuje w kolei i chwaliłem sobie, że dworce teraz coraz ładniejsze się robią i zadbane jest o wszystko. Gdy już nadjechał spóźniony pociąg, to wsiadłem do niego i poszedłem kupić bilet do Tczewa. W pociągu od razu zapytałem konduktora, czy zdążymy być na czas przed odjazdem pociągu o godzinie 17:50. Konduktor powiedział, że tak, bo będziemy już o 17:30. Gdy już sobie usiadłem na siedzonko, to po chwili zagaduje mnie kolega z pracy Krzyś. Porozmawialiśmy sobie na każdy temat i też trochę o pracy. Mówię Krzysiowi, że postaram się do domu wrócić w niedzielę o 21:38 (godzina przyjazdu pociągu z Tczewa do Bytoni) i że będę w poniedziałek w pracy. Tak sobie rozmawialiśmy i czas tak fajnie minął i dojeżdżaliśmy do Tczewa. W Tczewie byliśmy wg zapowiedzi konduktora i była to godzina 17:30. Po wyjściu pożegnałem się z Krzysiem i każdy z nas poszedł w swoje strony - ja do kasy biletowej, a Krzyś po prostu w swoją stronę do znajomych. Kupowałem bilet do pociągu Ekspress InterCity Premium, czyli Pendolino. Zapłaciłem słono, ale z drugiej strony na prawdę jazda tym pociągiem była bardzo przyjemna. Pociąg z Tczewa wyjechał o godzinie 17:50 i musiałem tak sobie zorganizować, że po prostu kupię sobie na spokojnie bilet i będę oczekiwał tego pociągu. Gdy już czas oczekiwania minął, to wsiadłem do pociągu Pendolino i na prawdę poczułem się jak gość, bo pociąg był taki elegancki, a ja nie wyglądałem jakoś elegancko tylko po prostu taki zwyczajny Mariuszek. Gdy już wszystko było dopięte na ostatni guzik, to pociąg ruszył punktualnie o 17:50. W wagonie usiadłem na wygodny fotelik obok jednej pani, z którą zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowa była fajna, bo zaczęliśmy w zasadzie pisać o zainteresowaniach. Ja mówiłem pani, że jadę na maraton do Warszawy, a pani mówi, że uprawia Nordic Walking. No i sobie tak rozmawiamy i pani mówi, że jej syn startuje też w Warszawie, ale na biegu 10 km. No i nie zagłębiając się dalej w temat rozmawialiśmy w zasadzie o tym. Ten czas tak ładnie zleciał, że te 2h 40m minut zleciały tak szybko, że człowiek się tego nie spodziewał. No i ja nawet nie jadąc aż do Warszawy Centralnej wysiadłem w Warszawie Zachodniej z tą panią. Powiedziała mi jak mam dostać się do biura zawodów. No i wtedy nasze drogi się rozeszły. Ja poszedłem do biura zawodów, a pani w swoją stronę. Biuro było czynne do 22, więc musiałem się sprężać żeby jak najszybciej odebrać ten pakiet startowy. Co prawda na miejscu byłem o 20:30, więc miałem trochę czasu. Pokręciłem się troszkę po miasteczku biegacza i wtedy poszedłem odebrać swój pakiet startowy. Było już parę minut po 21-ej, więc długo nie spędzałem czasu w miasteczku biegacza, ale od razu poszedłem szukać wyjazdu ze stadionu narodowego i udać się do hali noclegowej. Kierowałem się na dzielnicę Praga Południe do ulicy Siennickiej. To właśnie tam jest nocleg i tam będę spał. Gdy już wysiadłem z busu, którym dojechałem na miejsce, to zapytałem jednej dziewczyny jak dojść do hali. Co ciekawe nie dość, że mi powiedziała jak, to na dodatek poszła mnie tam zaprowadzić i to mi się podobało jak dziewczyna, która mnie nie zna idzie ze odprowadzić mnie na miejsce. Podziękowałem bardzo i udałem się do środka do tej hali. Na miejscu byłem po 22. Gdy wszedłem do środka, to chciałem się rozłożyć już obojętnie gdzie i wtedy podchodzi do mnie stary znajomy, którego kojarzę z Koszalina z nocnej ściemy - Wojtek. Zaproponował mi żebym obok nich się rozłożył i też tak zrobiłem. Porozmawialiśmy sobie chwilę i ja poszedłem wtedy pod prysznic. Gdy wróciłem, to wtedy jeszcze chwilę pogadaliśmy o planowanych startach i kładliśmy się spać. Gdy już organizatorzy pogasili światła, to ja przez chwilę potrenowałem parę treningów jogi i też poszedłem spać. Obudziłem się około 5:30. Poszedłem się troszkę umyć i z racji tej, że miałem jeszcze trochę czasu, to sobie pojadłem i zaraz poszedłem jeszcze na godzinkę się położyć spać. Wtedy około 6:30 pakowałem się i przygotowywałem do wyjścia. Na spokojnie sobie wszystko przygotowałem i przebrałem się już w ubiór startowy. Gdy wychodziłem to spotkałem kolegę Patryka, którego spotkałem jak z Dżekim startowaliśmy w Owidzu na 5 km i razem z nim poszliśmy do autokaru, który zawiózł nas pod stadion narodowy, gdzie będzie start III edycji OWM. Pogadaliśmy sobie i opowiedzieliśmy sobie trochę o bieganiu i o zawodach. Patryk opowiadał, że to jego pierwszy maraton i że chciałby mieć czas poniżej 4h. Gdy już byliśmy przy stadionie, to wtedy Patryk poszedł oddać swój depozyt, a ja swój. No i od tego czasu się nie widzieliśmy. Wtedy trochę pochodziłem sobie po strefie biegacza, ale też nie za dużo by się nie przemęczać przed startem. Gdy już trochę czasu minęło, to poszedłem do mojej strefy startowej. Do startu było jeszcze trochę czasu, więc się trochę przygotowywałem robiąc sobie rozgrzewkę. W drodze do strefy startowej spotkałem Patryka i pożyczyliśmy sobie powodzenia i ja poszedłem wtedy do swojej strefy startowej. Następnie sobie porobiłem rozgrzewkę i trochę potruchtałem w swojej strefie startowej i później dokładniejszą rozgrzewkę poprowadził sam Jerzy Skarżyński. To była bardzo dobra rozgrzewka, która rozgrzała tak, że na prawdę wszystkie partie mięśni były rozgrzane. Po tej rozgrzewce była zabawa, która z drużyn (w sensie maratończycy i zawodnicy na 10 km) jak najszybciej przeniesie flagę na koniec stawki. Okazało się, że zwycięzcami okazali się zawodnicy startujący na dystansie 10 km. Po tej zabawie zaczął się najpierw start zawodników hand bike i po pięciu minutach zaczął się zarówno nasz start (maratończyków) jak i zawodników na 10 km. Od początku, gdy zacząłem ten maraton, to biegłem zupełnie sam trzymając swoje tempo. Mój plan był taki, żeby na początku zacząć wolniej po to by później przyspieszyć. No i każdy poszczególny km był tego dowodem, że tak było, a zapisując czasy co 5 km były wyrównane. No i przedstawiam czasy co 5 km. Pierwsza piątka to czas 00:26:55. Z racji tej, że było ciasno, to te czasy były wolne, ale i bardzo dobrze. Druga piątka to 00:23:57. Tutaj czas już się poprawił, bo już się rozrzedziło i było więcej miejsca na trasie. Trzecia piątka, to czas 00:23:36. Czwarta piątka, to czas 00:23:36, czyli te dwa czasy pobiegłem idealnym tempem. Piąty pomiar, to była połowa, czyli 21.097 km i tutaj czas wyniósł 01:43:17 - to jest czas ogólny. Szósty pomiar czasu, to 00:18:29, to jest pomiar piątej piątki, czyli już 25 km, a czas od 21.097 km do 25 km, wynosił właśnie te 00:18:29. Siódmy pomiar, to już cała piątka wynosząca 00:24:25. To był już trzydziesty km, a ja czułem się bardzo dobrze. Kolejna piątka, czyli 35 km, to 00:25:06, czyli tempo mocno nie spadło. Ostatni pomiar przed metą był czasem, gdzie poszło mi bardzo dobrze i czego nie doświadczyłem wcześniej - czas końcowy był lepszy niż początkowy, bo ta piątka wyniosła 00:25:34. No i ostatni pomiar, to te ostatnie 2 km z resztką 195 m, która wyniosła 00:11:13. Natomiast ostateczny czas wyniósł 3h 26m 09, to był czas netto. Natomiast czas brutto, czyli czas liczony od strzału startera wynosił 3h 28m 05s - to był czas z mojego pomiaru, a czas z pomiaru DataSport wynosił 3h 28m 04s. Także mój pomiar czasu był bardzo dobry i czasy, które podawałem na moim pomiarze, to czasy netto. Podsumowując ten maraton od startu do mety, to muszę przyznać, że obrałem bardzo dobrą taktykę - zacząłem spokojnie i dzięki temu końcówka była bardzo udana. Gdy już było blisko mety - około 100m, to krzyknąłem "Kaito Ken!!!" I jeszcze pobiegłem szybkim sprintem na metę. Także można powiedzieć, że sprawdza się powiedzenie: "Im wolniejszy start tym szybsza meta". Jeszcze bardzo dobre było to, że podczas całej trasy byłem (jak nigdy) cały czas w kontakcie z kibicami i innymi zawodnikami. To też był swego rodzaju udany dla mnie dzień, gdzie byłem po prostu otwarty w sensie, że nie czułem żadnej spinki i był super luzik. Gdy już przekroczyłem metę, to w sumie czułem się dosyć dobrze. Nie było jakiegoś ostrego kryzysu, ale nogi były zmęczone. Gdy już dostałem medal, to następnie poszedłem do depozytu odebrać swoje rzeczy i tutaj się poczułem gorzej. Właśnie w tym momencie było ze mną słabo. Brało mnie zmęczenie i dobrze, że miałem ze sobą coś do picia, bo wziąłem sobie kilka napoi Oshee. Wtedy od depozytu poszedłem sobie do przebieralni i tam musiałem sobie chwilkę posiedzieć i sobie odpocząć. Okryłem się kocem bo było mi zimno. Po chwili poczułem się źle i brało mnie na wymiotowanie, ale na szczęście sobie popiłem i już po chwili było bardzo dobrze. Następnie się zdzwoniłem z koleżanką Pauliną i się spotkaliśmy przy miejscu, gdzie rozdawali jedzonko. Wtedy poszedłem usiąść sobie i jadłem, ale apetytu nie było. Troszkę zjadłem i czułem się słabo, ale już mnie nie brało na wymiotowanie. Siedziałem sobie przez jakiś czas i zadzwoniłem do kolegi Patryka jak mu poszło i odebrał telefon i co się okazało? Udało mu się przebiec maraton poniżej 4h i dokładniej chyba jakoś 3h 44m 10s. Zapytałem jego jak wraca do domu i powiedział, że Bla Bla Car. Ja też chciałem, ale nie udało się, bo bym nie zdążył na pociąg do domu. Gdy jeszcze sobie siedziałem, to siedzieliśmy sobie ze Zbyszkiem i jego przewodnikiem. Także atmosferka była fajna. Gdy już Zbyszek ze swoim przewodnikiem poszli na pociąg, to ja chwilę porozmawiałem z Pauliną i odprowadziła mnie na pociąg i wtedy każdy z nas poszedł w swoje strony - ja poszedłem kupić bilet, a Paulina poszła w swoją stronę. Z racji tej, że nie miałem żadnego taniego pociągu, to musiałem znowu zapłacić dużo i kupić bilet do pociągu Pendolino. Gdy już poszedłem na peron, to czekałem na pociąg i w tej chwili już myślałem, że mam po macie, bo zdziwiłem się, że tak mało bagaży mam i czegoś mi brakuję. Okazało się, że gdzieś zostawiłem matę. Na szczęście jeszcze było chwilę czasu do przyjazdu pociągu i cofnąłem się do kasy, gdzie kupowałem bilet i miałem cholerne szczęście, bo ta mata tam była. Kamień z serca spadł. Wtedy po chwili nadjeżdżał pociąg i jechałem nim prosto do Tczewa. Podróż trwała tyle samo ile jechałem do Warszawy, czyli 2h 40m. W Tczewie poczekałem na pociąg, którym jechałem już do domu i tak zakończyła się moja przygoda z Warszawą. Podsumowując. Zawody były bardzo udane. Dużo naprawiłem błędów z poprzedniej edycji, dużo mądrzej wystartowałem i na pewno mam już większe doświadczenie jeśli chodzi o starty. No i oczywiście miałem spore zabezpieczenie, bo biegałem regularnie i to też było efektem dobrego wyniku. Także to był na prawdę udany start. Teraz już nie pozostało nic innego jak tylko czekać na kolejny maraton, który już mam w najbliższą sobotę, czyli 2 maja, ale wcześniej podsumowanie miesiąca kwietnia. To tyle na ten temat. Poniżej jeszcze zdjęcia z zawodów:
Biegacze we mgle.
Biegaczowaci.
Biegnij Mariuszek biegnij.
Dzięki!!!
Dziękuję.
Finish!!!
First km.
Grymas na twarzy.
Sarenka na maratonie.
Co za charrrakter.
Mgła z biegaczami szła.
Pan Einstein.
Piąteczka.
Power is Back.
Pozdrowienia dla kibiców.
Radość na uśmiechu.
Super luz i już.
The One.
Uuuuuu yeeeaaaaahhh - i like the!!!!!!!
You looking good!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz